kto-wychowa-nasze-dzieci

Kto wychowa nasze dzieci?

Przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia rozgorzał ogólnopolski spór o to, w jaki sposób szkoły powinny pracować w czasie przerwy świątecznej, która była tym razem wyjątkowo długa. Nauczyciele, zaskoczeni koniecznością dyżurowania w okresie, który był tradycyjnie czasem wolnym i takim został ogłoszony na początku roku szkolnego przez ministerstwo, nie przejawiali raczej entuzjazmu. Rozumieli jednak potrzebę zapewnienia opieki dzieciom z rodzin, w których oboje rodzice pracują zawodowo, a dziadkowie mieszkają daleko lub również pracują.

Zaistniała sytuacja skłoniła wiele osób – szczególnie rodziców i nauczycieli – do rozmów i refleksji, prowadzonych w prywatnym gronie, ale także na portalach społecznościowych. Szkoły oraz przedszkola zostały zobowiązane do zdiagnozowania, ile dzieci będzie korzystać z opieki pedagogów. Wyniki tej diagnozy umożliwiły szkołom zaplanowanie godzin dyżurów. Mogłyby też jednak posłużyć do poważnych opracowań socjologicznych na temat rodziny.

Zmiany, zmiany… społeczne

Na zajęcia w szkole zostały zapisane nie tylko te dzieci, których rodzice pracują zawodowo. Swoje dzieci zapisali także rodzice, którzy mogli im zapewnić opiekę w domu, ale tego nie zrobili, bo – jak sami szczerze przyznawali – z dzieckiem w domu… sobie nie radzą. Gdy takie zdanie wypowiadały w przedszkolu matki trzylatków, wychowawczyniom włos się jeżył na głowie. A kiedy nauczyciele widzieli deklaracje, że dzieci będą przebywać w placówkach szkolnych i przedszkolnych nawet w Wigilię do godz. 15, było im tych dzieci po prostu żal. Wychowawcy – a sama się do nich zaliczałam* – twierdzili, że najchętniej wzięliby te dzieci do domu, by razem z nimi przygotować wigilijne potrawy czy nakryć świąteczny stół. Bo przecież dzieciom nie wystarczy tylko zapewnić opiekę – one potrzebują, by spędzać z nimi czas w rodzinnej, domowej atmosferze. Jakie one będą miały wspomnienia z dzieciństwa? – pytaliśmy w niewesołych nastrojach, zastanawiając się nad zmianami zachodzącymi w społeczeństwie.

To prowadzone z dzieckiem rozmowy (a nie drogie zabawki, egzotyczne wakacje czy kosztowne gadżety), szczególnie podtrzymuje więzi rodzinne

Zdjęcie bawiącej się rodziny

Z własnego doświadczenia wiem, że wychowywanie dzieci – zarówno swoich własnych, jak i tych szkolnych – nie jest łatwym zadaniem. We wszystkich definicjach wychowania występuje słowo „proces”. Proces – czyli zadanie długofalowe, długookresowe, w którym na efekty trzeba czekać latami. Wymaga przede wszystkim czasu i poświęcenia. Niestety te dobra są towarem coraz bardziej deficytowym. Paradoksalnie, pomimo rewolucji technologicznej, większość ludzi narzeka, że czasu im brakuje. Zmuszeni jesteśmy pracować z każdym rokiem więcej, z pracy wracamy coraz później, coraz bardziej zmęczeni. A przecież w domu czeka jeszcze mnóstwo obowiązków: gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie. Marzymy o tym, by odpocząć chwilę przed telewizorem, przejrzeć informacje w internecie, odpisać znajomemu na maila, a nie odpowiadać na niekończące się infantylne pytania malucha. Niestety okazuje się, że spędzanie czasu z dziećmi to dla wielu matek i ojców prawdziwa zmora. Łatwiej dać na Facebooku „like’a” pod zdjęciem miłej, bawiącej się rodziny niż samemu usiąść z kilkulatkiem na dywanie i budować konstrukcje z klocków albo pobawić się po raz setny lalkami w dom. „Nie teraz, jestem zajęty (zmęczony, nie chce mi się)” – słyszą rozczarowane dzieci od rozdrażnionych rodziców.

Ulepimy dziś bałwana?

Osoba, która przez kilka lat pracowała w przedszkolu w Warszawie w grupie dwu- i trzylatków, stwierdza, że wiele maluchów przebywało w ich placówce codziennie do godz. 19 i często do opiekunek mówiły one „mamo”. Niektórzy rodzice wręcz żądali, by nie kłaść ich dzieci po południu na leżakowanie, ponieważ chcieli, by dzieci zasypiały wkrótce po przyjściu do domu i by oni, zmęczeni pracą, nie musieli się nimi zbyt długo zajmować.

Coraz mniej matek i ojców ma siły oraz ochotę, by wyjść z dzieckiem na spacer, ulepić bałwana czy pograć w piłkę. Odrabianie z dziećmi zadań domowych należy do najmniej lubianych rodzicielskich obowiązków, więc rodzice chcieliby, by dzieci odrabiały zadania w świetlicy szkolnej. Nie zawsze wynika to z wygodnictwa czy złej woli rodzica, ale z nadmiernego tempa życia, przepracowania i ustawicznego braku czasu. U coraz większej liczby osób następuje – często wymuszone warunkami zewnętrznymi – zachwianie priorytetów, czyli hierarchii ważności życiowych celów. Jednak w takiej sytuacji rodzi się pytanie: Kto wychowa nasze dzieci?

Czas pędzi, dziecko dorasta

Gdy byłam nastolatką, na spotkaniach chrześcijańskich wiele nauczano na temat Bożej hierarchii priorytetów życiowych. Powinny nimi być kolejno: relacja z Bogiem, relacja ze współmałżonkiem, dzieci, dopiero dalej praca zawodowa, dalsza rodzina i przyjaciele, wolny czas i hobby. Niestety obecnie u wielu osób hierarchia celów życiowych jest zachwiana. Na pierwszym miejscu stawiają karierę zawodową, wygodne życie czy hobby, potem dopiero dobro partnera i dzieci. I to właśnie dzieci ponoszą największe konsekwencje niewłaściwych wyborów osób dorosłych, często obciążające ich psychikę na całe życie.

Dziecko to niezwykły dar, który powierzony został pod naszą opiekę na krótko, bo zaledwie na kilkanaście lat

Rozwój dzieci nie poczeka na to, by rodzic miał wolny czas, osiągnął sukces zawodowy, miał mniej pracy czy był wypoczęty. Dzieci potrzebują czasu oraz uwagi tu i teraz. Jeżeli natomiast (nawet jeśli nie do końca świadomie) zaprzepaścimy ten okres, może się okazać, że nawet się nie obejrzymy, a nadejdzie moment, w którym usłyszymy od naszych pociech: „Nie wchodź do mojego pokoju”, „Wyjdź stąd!” czy „Tato, nie mogę, jestem zajęty”.

Relacje dalsze, bliższe i najbliższe

Kiedy ten czas tak przeleciał? – zastanawiamy się zdumieni, nie mogąc poznać własnego dziecka. Dlaczego ona/on nie chce ze mną rozmawiać? Czemu nie chce spędzać świątecznego czasu z rodziną? – głowią się rodzice, doszukując się przyczyny. Prasa podawała, że w Wigilię oraz pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia kluby i puby z roku na rok są bardziej zapełnione młodymi ludźmi. Czy nikt z nich nie ma rodziny? Zapewne mają, ale wolą spędzić ten czas z przyjaciółmi, z którymi łączą ich bliższe więzy niż z członkami własnej familii.

Obecnie zdumiewamy się, że w polskim społeczeństwie – tradycyjnie przywiązanym do wartości rodzinnych – zaszły aż takie zmiany. Przecież zaledwie kilka lat temu nasze duże zdziwienie wywoływały artykuły na temat słabych relacji rodzinnych w Anglii. Według brytyjskich opracowań zjawisko to jest spowodowane wieloma czynnikami, najczęściej tym, że sześcio-, siedmioletnie dzieci zostają umieszczone przez rodziców w szkolnych internatach. Z rodzicami spotykają się zaledwie raz na dwa, trzy tygodnie, rzadko utrzymują również bliższe kontakty z dziadkami. Prawie naturalną konsekwencją takiej sytuacji jest przekazywanie starszych rodziców do domów opieki.

W polskich realiach

Minęło zaledwie kilkanaście lat i proces rozluźniania więzów rodzinnych coraz bardziej zauważalny jest również w naszym otoczeniu. A przecież, jak podkreślają specjaliści, w polskim społeczeństwie rodzina była zawsze mocną ostoją. Elementem łączącym rodzinę był stół, przy którym wspólnie spożywało się posiłki, zwłaszcza niedzielne i świąteczne. To właśnie niepozorny stół, przy którym prowadzi się rozmowy (a nie drogie zabawki, egzotyczne wakacje czy kosztowne gadżety), szczególnie podtrzymuje więzi rodzinne. Bowiem relacje buduje się przede wszystkim przez rozmowę i przebywanie ze sobą. Jak dowiedziono w badaniach, dzieci, które jedzą z rodzicami chociaż jeden posiłek dziennie, nie tylko lepiej nawiązują kontakty interpersonalne, ale też rzadziej wpadają w narkomanię.

Bo jeśli nie my, to kto?

Wielu z nas zna słowa Psalmu 127: Oto dzieci są darem Pana, podarunkiem jest owoc łona (Psalm 127:3). Ale czy naprawdę traktujemy swoje dzieci jako dar? Jako podarunek, o który, jak o drogocenny skarb, należy właściwie dbać? Czy też dziecko jest kolejnym życiowym celem, „punktem” do zaliczenia? Wychowania dziecka nie da się, jak innych życiowych celów (kariery, sukcesu zawodowego, kupna domu), odłożyć na później. Dziecko to niezwykły dar, który powierzony został pod naszą opiekę na krótko, bo zaledwie na kilkanaście lat. Oczywiście stanowi to wyzwanie, szczególnie w tym coraz bardziej zabieganym społeczeństwie. Tym bardziej warto ten czas jak najlepiej wykorzystać. Bo jeśli nie my, to kto wychowa nasze dzieci?