Od 16 lat pracuję w branży executive search (poszukiwania kadry na stanowiska związane z zarządzaniem). Od ponad 10 lat zarządzam firmą rekrutacyjną, która obsadza stanowiska wyższego szczebla. W związku z tym każdego tygodnia dostaję dziesiątki telefonów, SMS-ów, maili od ludzi, których stanowiska zostały zlikwidowane. Szukają dla siebie nowych wyzwań zawodowych lub poszukują pracy od dłuższego czasu. Słyszę mnóstwo smutnych historii. Obserwuję ogrom tragedii, depresję, brak wiary, załamanie. Patrzę na skutki zwolnień ludzi z pracy: ciężką sytuację finansową, wyzwania związane ze spłatą zadłużenia, czasami rozwody, gdy małżeństwa nie wytrzymują ciśnienia, jeszcze częściej nałogi (próba pozbycia się stresu lub znieczulenia). Leasingodawcy odbierają samochody, a komornicy zajmują konta bankowe, czasami domy. Rok 2013 był kolejnym niełatwym rokiem także dla przedsiębiorców. Kryzys, dekoniunktura, niestabilna sytuacja polityczna w niektórych krajach, afery, bankructwa, redukcje zatrudnienia. To wszystko jest na językach pracujących ludzi o wiele częściej niż temat rozwoju, możliwości czy wzrostu – w gospodarce czy w życiu osobistym.
Szukanie nowych możliwości
Czasami życie nie rozpieszcza. Jednak mierzenie się z przeciwnościami zawsze wymaga od nas determinacji, chęci rozwiązania problemu, pokonania wyzwania i w efekcie osiągnięcia pożądanego celu. Wyzwania mogą być różne: poszukiwanie pracy, zmiana pracy lub jej utrata, choroba, strata najbliższej osoby, rozwód, wypadek, tarapaty finansowe lub inne problemy. Ważne jest, jak na nie zareagujemy, a jeszcze ważniejsze – jak się z nimi zmierzymy. Najczęściej w tego typu sytuacjach reagujemy złością, żalem. Pojawia się stres, niepewność, zakłopotanie. To nas może wypalić. Ale z drugiej strony w obliczu trudnej sytuacji możemy także poszukać możliwości zrealizowania jakiegoś innego, wspaniałego przedsięwzięcia, które będzie nas bardzo cieszyć i w którym będziemy się spełniać. Jedni to osiągają po kilku tygodniach, inni po kilku miesiącach, a jeszcze inni dochodzą do tego rok lub dłużej.
Wyzwania mogą być różne. Ważne jest, jak na nie zareagujemy, a jeszcze ważniejsze – jak się z nimi zmierzymy
Na własnej skórze musiałem się przekonać, bez względu na rodzaj wyzwania, czy naprawdę często się nie da – czy jednak się da. A to, co na początku wydaje się niemożliwe, w rzeczywistości, z Bogiem, staje się osiągalne. Zainspirowany pewnym pomysłem mojego kolegi z Kanady, postanowiłem zmierzyć się z wyzwaniami i osiągnąć cel w obszarze, który był dla mnie kompletnie nowy, w którym byłem niewiarygodny, nie miałem kompetencji ani doświadczenia.
Cztery pustynie
Postanowiłem w 2014 r. przebiec 1000 km na czterech pustyniach, w odmiennych ekstremalnych warunkach, z plecakiem 12–14 kg, który pozwoliłby mi przetrwać siedem dni na każdej z pustyń. I tak zapisałem się na cztery biegi organizowane przez Racing the Planet, o nazwie „4 Deserts” (cztery pustynie). Każdy z tych biegów to inne okoliczności: Sahara Race – gorąco, Gobi March – wietrznie, Atacama Crossing – sucho, Antarktyda – zimno. Sprawdziłem, że dotychczas nie dokonał tego żaden Polak. W ciągu jednego roku udało się ukończyć ten bieg tylko siedmiu Europejczykom i zaledwie 28 osobom na świecie. Do tego projektu zaprosiłem kolegę z dzieciństwa, Marcina Żuka, który przebiegł 15 maratonów. Okazało się, że w tym samym czasie dwóch innych śmiałków postanowiło podjąć się tego samego wyzwania: Andrzej Godnek i Marek Wikiera. To doświadczeni ultrabiegacze, którzy w 2013 r. ukończyli m.in. słynny Marathon des Sables – Maraton Piasków.
W ten sposób do wyzwania stanęło nas czterech. Na każdej z pustyń biegniemy dystans 250 km. Codziennie jest to mniej więcej dystans maratonu, przy czym piątego dnia trzeba przebiec tzw. długi etap, który najczęściej ma od 65 do 99 km. Bieg jest utrzymany w formule samowystarczalności, czyli wszystko, co mamy w plecaku, musi nam wystarczyć, aby przetrwać te ekstremalne warunki (w plecaku niesiemy scyzoryk, śpiwór, latarkę czołową, gwizdek, jedzenie, batony energetyczne, żele itd.). Organizator zapewnia jedynie namiot oraz wodę.
Wiedza i przygotowanie
Projekt ma kilka istotnych aspektów. Wymaga przygotowania w wymiarze fizycznym i sportowym: to miesiące monotonnych, morderczych treningów, bieganie po 70–120 km tygodniowo z plecakiem, siłownia, gromadzenie potrzebnego sprzętu wymaganego przez organizatora, wiedza dotycząca suplementów (sól, magnez, potas), przygotowania logistyczne, pakowanie – to nie lada wyzwania. Inne dotyczy dystansu. Ale jest ich znacznie więcej: powtarzalność ekstremalnego zmęczenia z dnia na dzień, przebiegnięcie ultradystansu 65–99 km piątego dnia, kiedy czuje się już w nogach pokonane 160 km, decyzje, kiedy jeść, co jeść, ile jeść. To samo z wodą: ile pić, kiedy pić. Najczęściej eliminują zawodników dwie rzeczy: biegunka i odwodnienie. Jednak na pustyni Gobi były też przypadki hipotermii, czyli przegrzania organizmu. Zdarzają się też połamania nóg, kontuzje kolan, kostek, a trzy lata temu miał miejsce wypadek śmiertelny – serce nie wytrzymało wysiłku.
Dlaczego ludzie to robią?
Każdy ma inne powody i cele. Dla jednych jest to chęć przesunięcia własnych barier, poszerzania granic, dla innych zrozumienia limitów swojej wytrzymałości. Jeszcze inni widzą w tym przygodę. Wielu startujących robi to charytatywnie. Angażują się w tak ekstremalne eskapady, aby wykorzystywać analogię ultrawyzwania, którego się podejmują, do zebrania funduszy dla potrzebujących (którzy mają ultrawyzwania w życiu codziennym i to jest ich rzeczywistość). To ważny dla wielu aspekt. Więzi, jakie tworzą się pomiędzy tymi ludźmi, to często silne relacje na całe życie. Często są wśród nich ludzie sukcesu w życiu zawodowym, amatorzy sportowi, ale też osoby wrażliwe na potrzeby innych. Ich historie i dokonania stanowią dla wielu źródło trwałej inspiracji.
Ultrabieg
Ultrabiegi mają to do siebie, że ważnym warunkiem ich ukończenia, oprócz świetnego przygotowania fizycznego, jest kwestia silnej psychiki. Kryzysy, z jakimi trzeba się zmierzyć, to (zgodnie z ich natężeniem i częstotliwością): walka ze strachem i obawami (czy dam radę), ból, reakcje na niespodziewane zdarzenia i kontuzje, zniechęcenie, zmęczenie, wycieńczenie organizmu. Argumenty pozwalające odpowiedzieć na pytanie, po co to robimy, są kluczowe, by można było wygrać głową z cierpiącym ciałem. Trzeba mieć wyższe cele niż tylko chęć ukończenia biegu. Wiedzieć, po co lub dla kogo to robimy. Wtedy dystans znaczy niewiele, a wiele znaczy to, co robimy dla innych.
Przeżycia duchowe
Dla jednych biegi te łączą się z doświadczaniem majestatu natury, która zapiera dech w piersiach. Inni doceniają cud Bożego stworzenia. Kiedy biegliśmy po pustyni Wadi Rum w Jordanii, świadomość tego, że ponad 2 tys. lat temu w tamtych okolicach, w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, sam Jezus był poddany wielkiej próbie i przez 40 dni kuszony na pustyni, była dla nas źródłem ważnej refleksji. Stanowiła także źródło motywacji, aby zwycięsko zmierzyć się z naszym wyzwaniem i nie poddawać pokusie, by stanąć ze zmęczenia, ale dobiec do samej mety, pokonując gorącą pustynię.
Jeden z najsłynniejszych na świecie ultramaratończyków, Dean Karnazes powiedział: „If you want to run, run a mile. If you want to experience a different life, run a marathon. If you want to talk to God, run an ultra” (Jeśli chcesz biegać, przebiegnij milę. Jeśli chcesz doświadczyć innego życia, przebiegnij maraton. Jeśli chcesz rozmawiać z Bogiem, przebiegnij ultrabieg). Ukończenie Sahara Race i Gobi March daje niesłychane poczucie satysfakcji i odkrywa nowe źródła motywacji oraz możliwości. Dla mnie osobiście słowa: Wszystko mogę w Tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie (List do Filip. 4:13) dają moc! Przed nami jeszcze w tym roku Atacama i Antarktyda.