Przecież jeszcze niedawno (i tu snujemy tęskne opowieści), w zasadzie dopiero co, nasze pociechy się rodziły, uczyły chodzić, szły pierwszy raz do przedszkola czy szkoły. Wyciągamy na potwierdzenie lekko spłowiałe fotografie, które wcale nie wydają nam się stare. Oglądamy filmiki wideo pokazujące, jak nasz rozkoszny berbeć taplał się w baseniku lub śpiewał babci piosenki. „Jakby to było wczoraj” – wzdychamy. „Mamuś, to było 25 lat temu!” – brodaci młodzieńcy przywołują nas do rzeczywistości. A my… liczymy, liczymy i niby lata się zgadzają, ale nasze wewnętrzne poczucie upływającego czasu się temu opiera. „To niemożliwe!” – zaprzeczamy metryce.
Nieuniknione, ale czy złe?
A jednak pewien etap w życiu minął nieodwracalnie. Teraz spotykamy się na ślubach dzieci naszych przyjaciół lub podziwiamy ich wnuki na fotografiach zamieszanych na Facebooku. Andrzej dziadkiem? Mariola babcią? Nie potrafimy w to uwierzyć, bo przecież w naszej wyobraźni przyjaciele z lat młodości nadal mają najwyżej 30 lat. „Wy już też niedługo zostaniecie sami” – ostrzegają nas znajomi. Faktycznie, nasz syn wyprowadził się po ślubie dwa lata temu. Gdy córka wyjeżdża na studia, nasze gniazdo często jest, no właśnie, jakie? Puste? Wcale tego tak nie odczuwamy. Choć powoli oswajamy się z myślą, że nasze drugie „pisklę” opuści dom na zawsze. Owszem, zostaniemy wtedy w domu z mężem tylko we dwoje. Ale czy naprawdę musi nas to unieszczęśliwić? Czy trzeba kogoś przed tym etapem życia ostrzegać lub wręcz nim straszyć?
Matczyne wyzwanie
Owszem, zdajemy sobie sprawę z faktu, że okres, w którym dzieci wyprowadzają się z domu, często skutkuje syndromem pustego gniazda, z wszystkimi jego negatywnymi konsekwencjami. Jak podają specjaliści, są nimi: smutek, przygnębienie, obniżenie nastroju, a nawet załamanie i ból. W skrajnych przypadkach stan ten może zakończyć się poczuciem zdrady i depresją. Syndrom pustego gniazda dotyka szczególnie matek. Często przeraża je perspektywa utraty dzieci. W dodatku czas ten na ogół pokrywa się u nich z okresem menopauzy, więc wszystkie emocje trudniej jest znosić ze względu na wahania hormonalne. Jedna z kobiet tak opisała proces opuszczania domu przez dzieci: „Nie mogę sobie z tym poradzić. Nie mogę przestać płakać. To jest straszne”. Czas ten jest szczególnie stresujący dla tych mam, które całe swoje życie poświęciły wychowaniu dzieci.
Po opuszczeniu przez dzieci rodzinnego gniazda nie przestajemy być rodziną, którą łączy miłość, troska i wzajemne wsparcie
Niełatwe też dla ojca
Jednak i dla ojców okres ten może być trudny. Właśnie wtedy wielu z nich przechodzi na emeryturę, więc nagle czują się niepotrzebni i wypaleni. Dodatkowym problemem może się stać konieczność sprawowania opieki nad starszymi, nieraz schorowanymi rodzicami. To może pogłębiać poczucie starzenia się i nieuchronnego przemijania. Bez wątpienia opuszczenie domu przez dzieci jest szczególnie trudnym przeżyciem dla tych osób, które wcześniej straciły partnera życiowego. Wtedy zostają zupełnie same po wyprowadzce dzieci. Ale czy naprawdę muszą czuć się samotne i rozgoryczone?
Emocjonalna pępowina
Oczywiście, gdy dziecko opuszcza dom, nastaje nowy etap w życiu rodziców. Odcinanie „emocjonalnej pępowiny” jest procesem niełatwym i często długotrwałym. Jeszcze z przyzwyczajenia nieraz po obudzeniu zrywamy się, by sprawdzić, czy nasze dziecko nie zaspało do szkoły. I ze zdziwieniem codziennie od nowa stwierdzamy, że w domu pozostał pusty pokój. „Nareszcie mamy gdzie suszyć pranie, a kiedyś wstawimy tam łóżeczko dla wnuków” – planujemy. Na obiad wystarczą nam dwa ziemniaki (dla męża, bo kobiety „w tym wieku” unikają węglowodanów), a prania i prasowania mamy o połowę mniej. Chyba że latorośl nie dorobiła się pralki – wtedy dostaniemy co tydzień furę rzeczy do wyprania, ale dziwnym trafem nie mamy nic przeciwko temu. Jednak czy puste gniazdo musi być smutne?
Mając wsparcie w Bogu, możemy wspaniale wykorzystać każdy kolejny etap życia
Nowy rodzaj relacji
Nasze kontakty z dziećmi po wyprowadzce nie muszą się pogorszyć. Rzeczywiście znacząco zmieniają one swoją formę. Jednak czy pozostaną nadal bliskie i serdeczne, w dużej mierze zależy od naszego zaangażowania i od tego, jakie były wcześniej. Zarówno rodzice, jak i dzieci muszą wypracować nowe wzorce relacji. To może nie być łatwe, ale jest nieodzowne. Matka i ojciec muszą odciąć pępowinę, szczególnie w sferze emocjonalnej. Nie mogą dzwonić do dorosłego dziecka codziennie z pytaniem, czy ma co jeść, i przypomnieniem, żeby ciepło się ubierało. Z kolei dorosłe dzieci nie powinny zapominać o swoich rodzicach. Proste gesty, okazywanie zainteresowania przez wykonanie telefonu, miłe słowa, choćby krótkie, są bardzo ważne. Jak najczęstsze wizyty budują i podtrzymują wzajemne relacje. Bo przecież nawet po opuszczeniu przez dzieci rodzinnego gniazda nie przestajemy być rodziną, którą łączy miłość, troska i wzajemne wsparcie. „Rodzina pozszywana miłością rzadko się pruje” – plakietkę z taką maksymą otrzymałam od córki i powiesiłam na lodówce. To zszywanie miłością wymaga wysiłku i zaangażowania obu stron. Czasem jest mozolnym dzierganiem, ale z Bożą pomocą jest możliwe. I naprawdę się opłaca.
Pozszywani miłością
„Przyjdziecie rano na śniadanie?” – każdego sobotniego wieczoru mój mąż pyta naszego syna i synową. Wspólne niedzielne śniadania przed próbą zespołu, w którym śpiewają podczas nabożeństwa, stały się tradycją od dnia ich ślubu. Zapraszamy ich również na inne posiłki, ale gdy mają swoje plany, nie traktujemy tego jako afrontu, ponieważ my też mamy mnóstwo zajęć i obowiązków.
Po opuszczeniu domu przez dzieci nareszcie wielu rodziców, szczególnie tych, którzy poświęcali się wychowaniu swoich pociech, rezygnując nawet z pracy zawodowej, ma więcej wolnego czasu. Teraz mogą realizować swoje skrywane pasje i marzenia. Mają czas, żeby poświęcić się zapomnianym zainteresowaniom lub odkryć zupełnie nowe. Może wrócimy po 20 latach do szydełkowania czy rzeźbienia w drewnie? Do malowania lub modelarstwa? A może odkryjemy nowe pasje: modny decoupage, wędrówki po górach, robienie biżuterii czy tworzenie ekologicznego ogródka na balkonie?
Dobra lista priorytetów
Gdy stałam się świadomą chrześcijanką, wiele razy słyszałam o hierarchii priorytetów, czyli ważności elementów w życiu. Według Bożej hierarchii na pierwszym miejscu powinna się znajdować nasza indywidualna relacja z Nim. Następną pozycję zajmuje relacja z naszym współmałżonkiem, a kolejne, zależnie od sytuacji życiowej: dzieci, praca zawodowa, przyjaźnie, służba, pasje i czas dla siebie. Od wielu lat staram się żyć zgodnie z tą listą. I wiem, że jeśli pierwsze miejsce na liście zajmuje moja relacja z Bogiem, a następnie relacja z mężem, wtedy nawet po opuszczeniu domu przez nasze dzieci w moim życiu nastąpią ważne zmiany, ale nie wstrząs. Problem pojawia się, jeśli postawiliśmy swoją rolę rodzica wyżej niż rolę współmałżonka. A jeszcze trudniej jest, gdy relacje z dziećmi były ważniejsze niż osobista relacja z Bogiem, a dzieci stały się sensem i celem życia.
Dar czasu i nowych odkryć
Taką listę priorytetów w swoim życiu warto zrobić jak najwcześniej. Ale jeśli nigdy nie powstała, to niezależnie od tego, ile mamy lat, zawsze jest dobry moment, by się nad nią zastanowić, pewne sprawy przewartościować i nadać im właściwą rangę. Bóg dokładnie zaplanował istotę naszego istnienia. Jego celem było, byśmy przede wszystkim mieli z Nim codzienny kontakt. Dał nam również cenne dary w osobach naszych współmałżonków – męża czy żony – oraz dzieci. Jednak relacje z nimi nigdy nie miały przysłaniać relacji najważniejszej – z naszym Stwórcą i Jego Synem, Jezusem Chrystusem. Jeśli już to odkryliśmy, to mając wsparcie w Bogu, możemy wspaniale wykorzystać każdy kolejny etap życia, również etap „pustoszejącego gniazda”. Odkrywamy na nowo, ile radości możemy czerpać z czasu spędzanego tylko z mężem czy żoną, inwestując w tę relację, wychodząc na romantyczne spacery, na lody czy do kina. Mamy też więcej czasu na zaangażowanie się w służbę dla innych, naukę nowego języka, podróże czy odkrycie talentów, które być może skryliśmy głęboko.
Pasjonujące możliwości
Ogromnie podoba mi się postawa Amerykanów w średnim i starszym wieku. Tam prawie każdy senior zaangażowany jest jako wolontariusz: w szpitalu, szkole, bibliotece, domu opieki, ośrodku chrześcijańskim. Nieraz już niezbyt sprawni fizycznie, lecz zawsze uśmiechnięci, wykonują pracę, za którą nie dostają wynagrodzenia, ale która jest ogromnie potrzebna społeczeństwu, a przede wszystkim im – bowiem nie mają czasu na nudę, na narzekanie, czują się potrzebni. W Polsce wolontariat staje się także coraz bardziej popularny, ale i bez oficjalnej umowy można pomóc przyjaciołom, pensjonariuszom w domu opieki czy sąsiadce zmęczonej opieką nad małymi dziećmi. Każdy z nas ma jakiś talent, który może wykorzystać, niezależnie od tego, czy jest to umiejętność pieczenia ciasta, wysłuchania drugiej osoby czy majsterkowania. Jeśli prosimy Boga, On da nam nowe inspiracje i pozwoli odkryć uzdolnienia. A więc może nie powinniśmy nazywać naszego gniazda pustym, ale gniazdem nowych możliwości?
Sposobów wykorzystania tego nowego etapu życia jest bardzo wiele. Każdy z nas został obdarzony innym talentem. I naprawdę od nas samych zależy, czy zgorzkniali będziemy opłakiwali stratę swoich „piskląt” czy też skorzystamy z nowych, niezwykłych możliwości, które się przed nami otwierają.