mam-marzenie-o-polsce

Mam marzenie… o Polsce

Przez lata z podziwem przyglądałem się ludziom, którzy mieli marzenia wykraczające poza ich osobiste życie, ich własny świat. Marzenia odważne, sięgające „tam, gdzie wzrok nie sięga”. Marzenia o wiecznym wymiarze, których realizacja wymagałaby całkowitego poświęcania i wiary w ostateczny sukces.

Stąpanie po ziemi

Marzenie to bardzo niebezpieczne zajęcie! Każdy miał lub ma jakieś marzenia. Rozwiane marzenia zawsze pozostawiają ślad w naszej duszy, często na całe życie. A takie blizny zdają się mówić nam, że nie warto marzyć i śnić, że daleko mądrzej i bezpieczniej jest z marzeń zrezygnować. W ten sposób pozostawiamy marzenia, sny i ideały naszym dzieciom.

Zaczynamy stąpać po twardym gruncie rzeczywistości, w której bardziej liczy się to, co namacalne i materialne, niż to, co pozostaje w sferze subiektywnych pragnień. Oraz zaczynamy żyć według antyewangelicznej zasady: „Błogosławieni ci, którzy niczego nie oczekują, albowiem oni nie przeżyją rozczarowania”. Z pobłażliwym uśmiechem patrzymy na tych wszystkich, którzy jeszcze myślą, że warto śnić i czegoś dobrego w życiu oczekiwać.

Nie życzymy im źle, ale gdzieś wewnątrz żywimy przekonanie, że trafią oni, tak jak i wielu innych, do „panteonu naiwnych”. Których przygniótł kamień o nazwie „szara codzienność”. Niestety prawdą jest, że wielu nigdy nie podniosło się spod ciężaru tego kamienia, grzebiąc tym samym wszystkie swoje marzenia i ideały. I nie były to tylko jednostki – czasami dotyczyło to całych pokoleń.

„Mam marzenie”

Mając dziesięć, może dwanaście lat, zafascynowałem się postacią Martina Luthera Kinga Jr. Byłem przejęty historią jego życia. Co mnie w niej tak urzekło? Nie wiem, czy potrafię dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć. Myślę, że już jako dziecko intuicyjnie wyczuwałem, że jeśli człowiek nie ma rzeczy czy idei, za którą byłby gotowy umrzeć, to tak naprawdę nie ma po co żyć.

Zarazem była to zapewne młodzieńcza fascynacja, swoiste poszukiwanie bohatera. Oraz głębokie pragnienie, by żyć z poczuciem ważnej misji do spełnienia. Pamiętam, jak mocno poruszyło mnie najbardziej znane przemówienie Martina Luthera Kinga, które wygłosił 28 sierpnia 1963 roku na schodach Lincoln Memorial w Waszyngtonie. Przytoczę jego fragment:

[…] Nie tarzajmy się już w dolinie rozpaczy. Chcę wam dzisiaj powiedzieć, moi przyjaciele, że pomimo trudności i frustracji, w dalszym ciągu mam marzenie. Jest to marzenie głęboko zakorzenione w amerykańskim śnie.

Mam marzenie, że pewnego dnia ten naród powstanie i zacznie żyć zgodnie ze słowami wyrażonymi w Konstytucji. Uważamy te prawdy za oczywiste, że wszyscy ludzie stworzeni są jako równi. Pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii synowie byłych niewolników i synowie ich panów będą mogli usiąść razem przy stole braterstwa. Że pewnego dnia nawet stan Mississippi, który jest jak pustynia, spieczony gorącem ucisku i niesprawiedliwości, zostanie przemieniony w oazę wolności i sprawiedliwości.

Mam marzenie, że czwórka moich dzieci będzie żyła pewnego dnia w kraju, w którym nie będą oceniane po kolorze skóry, ale po jakości charakteru…

Mam marzenie, że któregoś dnia stan Alabama, którego gubernator wypowiada słowa wypełnione sprzeciwem i negacją… Stanie się miejscem, gdzie mali czarni chłopcy i małe czarne dziewczynki będą w stanie chwycić się za ręce z białymi chłopcami i dziewczynkami i będą razem chodzić jak bracia i siostry… Że pewnego dnia „każda dolina będzie podniesiona, a każde wzgórze i pagórek obniżone, a co nierówne, będzie wyrównane, a strome zbocza staną się doliną! I objawi się chwała Pańska, i ujrzy to wszelkie ciało pospołu” (Iz 40:4-5).

Taka jest nasza nadzieja. I to jest wiara, z którą wracam na Południe.

Mając taką wiarę, będziemy w stanie w górze rozpaczy wyciosać kamień nadziei. Z taką wiarą będziemy w stanie zmienić pobrzękującą niezgodę w naszym narodzie w piękną symfonię braterstwa. Będziemy w stanie razem pracować, modlić się, walczyć i iść do więzienia. Z taką wiarą będziemy opowiadać się za wolnością, wiedząc, że pewnego dnia będziemy wolni […].

Wieczny wymiar

Martin Luther King Jr. zapłacił za swoje marzenie cenę najwyższą – cenę życia. Czy warto było poświęcać się idei wolności i równości afrykańskiej części amerykańskiego społeczeństwa? Gdybyśmy dzisiaj go o to zapytali, jestem pewien, że jego odpowiedź byłaby twierdząca.

Dlaczego? Dlatego, że jego marzenia wywodziły się z marzeń samego Boga, który stworzył wszystkich ludzi równymi. A skoro tak, to miały wieczny wymiar. Kiedy to staje się prawdą, to nawet, gdy umiera człowiek, który te marzenia zwerbalizował, one żyją dalej.

Idea wolności i równouprawnienia rasowego w Stanach Zjednoczonych nie umarła w dniu, w którym zastrzelono pastora Kinga Jr. Ona żyje po dzień dzisiejszy. Ameryka nie jest jeszcze wolna od choroby rasizmu, ale z pewnością jest już dużo zdrowsza, niż była, zanim pojawił się ten człowiek, który odważył się marzyć.

Kilkanaście lat temu Bóg włożył w moje serce miłość do naszego kraju. Jeśli można mnie nazwać patriotą, to wiem, że tego patriotyzmu nauczyłem się w relacji z Bogiem. Ta miłość do kraju ani nie jest ślepa, ani też nie bazuje na przekonaniu o naszej niezwykłości. Wierzę, że ma ona swoje korzenie w świadomości, jak wielka jest Boża miłość do Polaków. To właśnie ta miłość prowokuje do marzeń, dlatego że miłość nie zna granic i z nadzieją patrzy w przyszłość.

Miłość, jeśli definiujemy ją tak jak apostoł Paweł w I Liście do Koryntian, zawsze będzie postrzegana jako coś abstrakcyjnego i nierealnego. Więc cała sztuka polega właśnie na tym, by pozwolić Bogu marzyć przez nas. Nawet jeśli te marzenia, które mamy w sercach, wyglądają na niepoprawny optymizm lub wręcz idealizm oderwany od rzeczywistości.

Jakie mam marzenie dla Polski?

Marzę o Polsce…
Która jest rozkochana w Panu Bogu, w której kochamy i szanujemy innych.
W której serca dzieci są zwrócone ku ojcom, a serca ojców zwrócone są ku dzieciom (Ks. Malachiasza 3:24).
Gdzie dom jest miejscem miłości, a w tym domu dzieci są szczęśliwe i prawdziwie spełnione.
W której na nowo odkrywamy bogactwo Pisma Świętego, którego mądrość będzie miała zbawienny skutek dla Polaków.

Marzę o Polsce…
W której „człowieka mierzy się miarą serca”. A nie ocenia po pochodzeniu, wykształceniu, kolorze skóry, narodowości czy przynależności kościelnej.
Gdzie kobiety zajmują należne im miejsce w społeczeństwie i rodzinie oraz odbierają należny szacunek.
I każdy może czuć się jak w domu. O Polsce, w której nie ma konfliktu pokoleń.

Marzę o Polsce, w której na opinię publiczną wpływają ludzie o wielkich sercach i wielkich umysłach.

Mam marzenie o Polsce, w której polityki nie kształtują sondaże opinii publicznej. Ale stanowi wyraz śmiałej i dalekosiężnej wizji uczciwych rządzących.
Gdzie nie niszczy się autorytetów, a zarazem nie promuje się miernoty i głupoty, a przewrotność nie jest zaletą.
O Polsce, w której normy moralne nie są kształtowane przez to, co miłe i przyjemne. Ale przez to, co dobre, właściwe i oparte na odwiecznych Bożych standardach.

Marzę o Polsce dostatniej materialnie, z której bogactwa mogą korzystać inni. W tej Polsce ginie bieda, ponieważ nauczyliśmy się dawać i dzielić z innymi.
O Polsce, w której ludzie, zanim coś uczynią, upewnią się, co myśli o tym Bóg, a dopiero potem, co pomyślą inni ludzie.
W której ludzie potrafią sobie wzajemnie przebaczać. W tej Polsce ludzie okazują sobie więcej wdzięczności, a mniej narzekają.

Marzę o Polsce, która stwarza wszystkim równe szanse, w której nikt nie sięga po oskarżenie i osąd. Tę właśnie Polskę szanują i cenią inne kraje.
Która w pełni potrafi skorzystać z tego, co w jej historii było piękne i szlachetne.
W której sprawujący władzę służą przede wszystkim ludziom. A w Polakach nie ma rozdźwięku pomiędzy sercem a umysłem.

Mam marzenie o Polsce, która jest głosem sprawiedliwości w Europie.

Naród czeka

Wiem, że całkowita realizacja marzeń nie jest możliwa na ziemi. Bo to oznaczałoby, że Królestwo Boże zostało w pełni ustanowione tu i teraz. Jednak nie mam najmniejszych wątpliwości, że nasz naród czeka czas niezwykłej odnowy duchowej.

To przekonanie, które – ufam – jest od Boga, zostało wielokrotnie poddane głębokiej i bardzo bolesnej dla mnie próbie. To znaczy, że nie rodziło się w atmosferze sielankowej i beztroskiej zabawy. Ale wyrastało pośród ogromnych zmagań, doświadczeń i przeciwności. Bóg stworzył wokół niego taki klimat, że gdyby nie Jego nadzwyczajna interwencja, nie miałoby szansy na przetrwanie. To pomogło mi uwierzyć, że mam do czynienia z czymś o wiele większym i pewniejszym niż tylko moje własne pragnienia, marzenia czy plany.