Strona główna Artykuły Numery 2013/1 (wiosna) Indie – przemiany w duchowej rzeczywistości
indie

Indie – przemiany w duchowej rzeczywistości

Styczeń. W Polsce panują siarczyste mrozy, nawet do –30°C. Po kilkunastu godzinach podróży wysiadamy z samolotu w południowych Indiach. Tu dla odmiany temperatura wynosi 30°C powyżej zera. Od razu dopada nas duszne, wilgotne powietrze i bardzo specyficzny zapach. Nie mogę się doczekać, aż ściągnę z siebie warstwy zimowego ubrania.

Stoimy na lotnisku. Już tutaj widać, co oznacza, że Indie są drugim co do gęstości zaludnienia krajem świata. Jak okiem sięgnąć – długie kolejki: rodziny z dziećmi, turyści, młodzi inżynierowie. Jest głośno, dzieci są zniecierpliwione długą podróżą. Trzeba się przyzwyczaić, że większość otoczenia to dzieci, ponieważ ponad 40% mieszkańców tego kraju ma poniżej 15 lat.

Inżynier z lotniska

Indie to kraj bardzo zróżnicowany kulturowo i społecznie. Istnieje tu podział społeczeństwa na warstwy – kasty. Są cztery główne kasty oraz tzw. dalici – niedotykalni. Po mojej prawej stronie stoi młody inżynier IT (z ang. technologii informacyjnej). Elegancko ubrany, ze starannie dobraną fryzurą. Słyszę, jak rozmawia przez telefon po angielsku. Dzwoni do rodziców. Za chwilę pójdzie odebrać bagaże: prezenty dla rodziców, kuzynów, zabawki dla młodszego rodzeństwa, no i oczywiście dla dziadków, którzy mają szczególną pozycję w hinduskiej rodzinie. Hindusi wożą ogromne bagaże. Znajdzie się w nich nawet telewizor czy inny sprzęt RTV. Typowy mieszkaniec Indii bez trudu rozpozna, z jakiej kasty wywodzi się ów młody człowiek. A czego nie wywnioskuje, sam dopyta. Hindusi są mistrzami w zadawaniu pytań. Wystarczy, że zapytają kogoś, czym zajmuje się jego tata, i już są w stanie ocenić, z kim mają do czynienia. Przede wszystkim ten młody człowiek płynnie rozmawia z rodzicami po angielsku, a nie w języku regionalnym. Studia inżynierskie to kosztowny wydatek w tym kraju. Przed lotniskiem wita młodzieńca stęskniona rodzina: elegancka mama z widoczną nadwagą, ubrana w tradycyjny strój – kolorowe sari. Tata, którego palce zdobią lśniące sygnety, a także młodszy brat i siostra, oboje pulchni, pięknie ubrani. Po radosnym przywitaniu cała rodzina wsiada do terenowej toyoty i odjeżdża.

W ramach warstw społecznych istnieje wiele różnych podziałów: ze względu na pochodzenie, wykonywany zawód itp. To, jaki zawód wykonuje dana osoba, mówi również o tym, z jakiej kasty pochodzi. Najwyżej w hierarchii stoją bramini, a szczególnie kapłani. Mają oni duży wpływ na rzeczywistość tego kraju. Kiedy Europejczycy słyszą o kastowym społeczeństwie, często pytają, dlaczego osoba z niższej kasty nie może po prostu przeprowadzić się i udawać kogoś z wyższej kasty. Trudno jest nam zrozumieć system kastowy oraz to, co dla Hindusów oznacza życie w ścisłym podporządkowaniu społecznym.

Realność świata duchowego

Świat Hindusów wygląda zupełnie inaczej niż nasz, ludzi z zachodniej cywilizacji. Tutaj osoba, która poznaje Jezusa Chrystusa, spotyka się z Biblią po raz pierwszy w życiu. Jeden Bóg w rozumieniu judeochrześcijańskim to dla indyjskiego społeczeństwa coś zupełnie nieznanego. Zaskakujące jest, że wszystkie dziedziny życia w tym kraju są powiązane ze światem duchowym, a raczej z drogą – bo tak wolą mówić o tym sami Hindusi. Są świadomi świata duchowego, ale jeszcze nie poznali prawdziwego Boga. Myślą, że celem ludzkiej duszy jest wyzwolenie z ciągłej wędrówki dusz i ostateczne połączenie się z energią kosmiczną. To dlatego Hindus wierzy w reinkarnację, pragnie urodzić się powtórnie w kolejnej, wyższej kaście. Prawda w hinduskim świecie jest relatywna. Pojęcia dobra i zła są w nim dowolnie definiowane. W Indiach pojęcie grzechu w rozumieniu biblijnym nie istnieje. Tutaj nie ma Dekalogu w świadomości społecznej.

Jest godz. 24.00. Wraz ze mną przyjechała tu moja żona i 18-miesięczna córka, a także grupa przyjaciół. Stoimy w gigantycznej kolejce do kontroli paszportowej. Jesteśmy zmęczeni długim lotem. Mimo to opowiadamy żarty i wszyscy wybuchamy głośnym śmiechem. Mówi się, że Polacy lubią narzekać. Myślę, że kiedy żartujemy, także trudno nam się opanować. Nawet mojej córce udziela się dobry humor. Zastanawiam się, czy za chwilę ktoś nas nie upomni. Jednak wygląda na to, że oprócz mnie nikt się tym nie przejmuje. Wręcz przeciwnie, zauważam zaciekawione i uśmiechające się twarze Hindusów.

Po wielu kontrolach w końcu wychodzimy z lotniska. W pierwszą noc śpimy niewiele. Wpływa na to zmiana czasu o 3,5 godz. do przodu, które tracimy. Po krótkiej, pełnej hałasu, nieprzespanej nocy udajemy się na zakupy. Widzimy nowoczesne centra handlowe, które mocno kontrastują z tradycyjnymi stoiskami targowymi. Nowoczesne kawiarnie i małe, brudne stoiska oferujące herbatę. Zrujnowane chatki i wystawne hotele, budynki banków. Nowoczesne samochody mijają krowy, świnie i kozy. Po ulicach suną także riksze, rowery i całe rzesze pieszych. Jest kolorowo, duszno i głośno.

Widzimy wiele ciekawskich, małych twarzyczek, które serdecznie się do nas uśmiechają

Kraj kontrastów

W Indiach bogactwo miesza się z biedą, piękno z brzydotą, nowoczesne technologie z zacofaniem, rzeczywistość z fantazją. Chwilami jest taki hałas, że nie słyszę własnych myśli. Trąbią klaksony, ktoś z kimś głośno dyskutuje. Uliczni sprzedawcy zachwalają swoje „najlepsze na świecie” towary. Nagle z przejeżdżającego i trąbiącego autobusu wybija się bardzo głośna muzyka. Próbuję to wszystko ogarnąć. Istna mozaika.

Całą grupą wchodzimy do nowoczesnego centrum handlowego. Wnętrze okazałego budynku wypełniają setki mniejszych i większych lokali: sklepy sieciowe, kawiarnie, restauracje i mnóstwo małych sklepików. Cały czas jesteśmy zaczepiani przez sprzedawców. Wyciągają ręce, powtarzając: „Hello my friends! Please look into my shop” (Witaj, przyjacielu! Wejdź, proszę, do mojego sklepu). Wielu z nich nie chce przepuścić takiej okazji: grupa obcokrajowców na zakupach. Młody sprzedawca, któremu podałem rękę, nie chce mnie teraz puścić. Ciągnie mnie do swojego sklepu. Obok stoi grupa jego przyjaciół i wszyscy zachęcają, abym wszedł „tylko popatrzeć”. Wyrywam rękę, robię poważną minę i nakazuję, aby mnie puścił. Chłopak zmienia taktykę, łagodnieje. Już mnie nie ciągnie, ale próbuje skusić na swoje niepowtarzalne i najpiękniejsze towary. Zapewnia, że nigdzie indziej nie trafię na tak niską cenę – cena tylko „for friends” (dla przyjaciół). Nie daję się naciągnąć i idę dalej. Słyszę, jak woła jeszcze: „You promise me, you’ll come back to see my shop!” (Obiecaj mi, że jeszcze zajrzysz do mojego sklepu!). Dla tych młodych Hindusów każdy klient to „być albo nie być”. Wydaje im się, że kiedy zarobią dużo pieniędzy, świat stanie się piękny i wszystkie problemy znikną. Przy czym „dużo” oznacza dla nich: „tyle, ile nie mam”.

Kiedy idziemy ulicą, widzę, jak młoda kobieta z dzieckiem na rękach rozmawia z sąsiadką. Śmieje się, żartuje, wygląda bardzo wesoło. Nagle, gdy zauważa naszą grupę, podchodzi do nas, aby prosić o datki. W mgnieniu oka jej twarz staje się przeraźliwie poważna. Tak, jakby od naszych pieniędzy zależało życie jej rodziny i całego świata. Daję jej kilka rupii (waluta w Indiach) z nadzieją, że uda mi się ją odciągnąć od reszty. Nie udaje się. Kobieta okazuje się profesjonalną żebraczką. Każdy gest, każde słowo czy westchnienie jest dokładnie zaplanowane. Wszystko wygląda autentycznie. Bardzo trudno rozpoznać, czy dana osoba rzeczywiście ma aż tak trudną sytuację, jak to przedstawia. Zawodowi żebracy bardzo często pracują dla gangów. Moja grupa przeżywa szok kulturowy. Jako jedyny wiem, że ta kobieta przed chwilą była w doskonałym nastroju, a jej dziecko jednak nie umarło. Nie są to łatwe momenty. Potrzebujących jest mnóstwo i nie jest rzeczą prostą rozstrzygnąć, komu należy coś dać, a komu nie – przeróżnymi sposobami walczą o lepszy byt.

Przedstawiciele różnych kast w jednym miejscu

Wchodzimy do przestronnej hali. Witają nas pracownicy kościoła. Atmosfera jest całkowicie inna niż na ulicy. Nikt od nas niczego nie chce, nikt nie próbuje nam niczego sprzedać. Jesteśmy ciepło witani. Uśmiechnięte twarze promienieją. Dostajemy gorący chai – słodką, aromatyczną czarną herbatę z mlekiem. Za chwilę ma się odbyć wieczór uwielbienia. Od razu zostajemy zaproszeni. Część naszej grupy potrafi grać na instrumentach, więc spontanicznie ustalamy, co śpiewamy, i zaczynamy chwalić Boga. „Hindusi są urodzonymi chwalcami. Myślę, że niejeden chrześcijanin w Europie mógłby się zawstydzić” – stwierdził mój przyjaciel, Piotr, muzyk. W hinduizmie oddawanie czci jest traktowane bardzo poważnie. Dlatego kiedy Hindus oddaje swoje życie Jezusowi, jego gorliwość i oddanie w uwielbieniu są ogromne, a nawet jeszcze wzrastają. Wcześniej oddawał cześć setkom bóstw z obawy przed ich gniewem, a teraz robi to z miłości i wdzięczności dla kochającego Boga.

Wspólne uwielbienie okazuje się nie najłatwiejsze, ponieważ oprócz wyraźnych różnic kulturowych istnieją też dość duże różnice muzyczne. Tak czy inaczej, uwielbienie indyjsko-polsko-niemieckie to ciekawe doświadczenie. Kościół, który odwiedzamy, jest specyficzny. Są tu ludzie z różnych warstw społecznych, zarówno bezdomni, prości robotnicy, jak i sprzedawcy, lekarze, prawnicy, inżynierowie, właściciele firm. Jak na Indie, to wyjątkowe zjawisko. Zazwyczaj wspólnoty chrześcijańskie funkcjonują nie tylko w ramach podziału na denominacje. Dzielą się dodatkowo według kast. Ta wspólnota jest więc dość nietypowa dla chrześcijańskich kościołów w Indiach. Być może dlatego w ciągu zaledwie kilku lat z kilkudziesięciu osób wzrosła do kilku tysięcy. Kiedy Hindus doświadczy działania żywego Boga, niejednokrotnie nawraca się też cała jego rodzina. Świadomość istnienia świata duchowego jest u Hindusów wyjątkowo silna. Nie trzeba ich przekonywać o istnieniu duchowej rzeczywistości. Być może także z tego powodu Hindusi często doświadczają realności Jezusa poprzez ponadnaturalne uzdrowienia, sny i wizje. Wiele osób przychodzi pierwszy raz na chrześcijańskie nabożeństwo nie dlatego, że czegoś już doświadczyli. Ich nastawienie wyraża, że chcą czegoś doświadczyć i są pewni, że tak będzie.

Nagromadzenie cudów uzdrowienia

Spotykamy tu małżeństwo, które mimo usilnych starań i leczenia przez wiele lat nie mogło mieć dzieci. Któryś z ich sąsiadów Hindusów polecił im, aby udali się na spotkanie chrześcijan i poprosili o modlitwę. Tak też zrobili. Po dwóch miesiącach okazało się, że kobieta jest w ciąży! Od tamtej pory oboje zaczęli przychodzić do kościoła. Oprócz tego ich sąsiedzi i rodzina mogli usłyszeć, w jaki sposób ich zdrowe dziecko przyszło na świat. Od razu opowiadali o tym wszystkim wokoło!

W kościele pojawiła się też kobieta, która często mijała budynek kościelny i słyszała różne opinie, ale nigdy wcześniej nie zdecydowała się tu wejść. Tym razem przyszła ze swoim 15-letnim siostrzeńcem. Kobieta pochodzi z ortodoksyjnej rodziny, ale kilka tygodni wcześniej uwierzyła w Jezusa, właśnie za sprawą siostrzeńca. Chłopiec chorował na białaczkę i mimo intensywnej, kilkumiesięcznej kuracji znajdował się w końcowym stadium choroby. Lekarze stwierdzili, że chłopcu pozostał najwyżej miesiąc życia. W czasie jego pobytu do szpitala przyszła grupa chrześcijanek, które modliły się o każdego, kto sobie tego zażyczył. Zdesperowana matka poprosiła o modlitwę za syna. Chrześcijanki wytrwale modliły się do Jezusa o uzdrowienie chłopca, zachęcając, aby on i jego rodzina dołączyli do modlitwy. Kobieta i chłopiec zaczęli się modlić. Chłopiec zapadł w śpiączkę. Lekarze stwierdzili, że już się nie obudzi. Jednak podczas śpiączki wydarzył się cud. Chłopiec miał sen, w którym pojawił się mężczyzna ubrany na biało, zerwał z chłopca wielkiego węża, który go oplatał, i daleko wyrzucił. Kiedy chłopiec się obudził i opowiadał sen rodzinie, stwierdził, że człowiekiem ze snu jest Jezus. Rozpoczął się proces uzdrowienia i po miesiącu chłopiec został wypisany do domu jako całkowicie zdrowy! Żaden lekarz nie potrafił tego z medycznego punktu widzenia wyjaśnić. Dzisiaj wielu członków tej rodziny jest już chrześcijanami.

W tej wspólnocie mocno podkreśla się, że chrześcijanie są odpowiedzialni za innych ludzi. Przejawia się to w praktyce: członkowie wspólnoty służą pomocą w różnych kryzysowych sytuacjach: trzęsieniach ziemi, powodziach, prześladowaniach. Wszędzie tam, gdzie zaistnieje potrzeba, jedzie zespół ludzi z interwencją. W praktyczny sposób niosą innym Bożą miłość. Dotychczas powstało już kilkaset nowych wspólnot oraz domy dla sierot i wdów.

Modlitwa ciałem, intelektem i emocjami

Już od piątku wiele osób zaczyna się modlić i pościć w ramach przygotowań do niedzielnego spotkania. Zawsze rozpoczyna się ono od żywego uwielbienia Boga. Jest tak głośno, że nie słychać własnych myśli. Pierwsi wierni pojawiają się już o 5.40 rano. Siadają i zaczynają się modlić. Punktualnie o 6.00 osoba prowadząca podchodzi do mikrofonu i rozpoczyna się uwielbienie. Po chwili na sali pojawia się więcej ludzi. Robi się kolorowo i naprawdę głośno. Ci ludzie modlą się całym ciałem, angażują w to intelekt i wszystkie emocje.

Kiedy zaczynam się rozglądać, odnoszę wrażenie, że nie znam języka, w którym głoszone kazanie dotykałoby ludzi tak mocno. Wręcz widać, z jakim zaangażowaniem ci ludzie słuchają. Potem znów przychodzi czas na modlitwę, uwielbienie i nabożeństwo się kończy. Po trzech godzinach pora na następne. W sumie każdej niedzieli jest ich pięć. Dodatkowo odbywa się tu także nabożeństwo dla dzieci oraz dla młodzieży. Każde trwa trzy godziny. Po zakończeniu przychodzi czas na rozmowy, chai i wspólny posiłek na liściach bananowca. Nagle przybiegają do nas dzieci. Właśnie wróciły ze swojego spotkania. Widzimy wiele ciekawskich, małych twarzyczek, które serdecznie się do nas uśmiechają.

W każdą niedzielę po nabożeństwie odbywa się chrzest. To publiczne wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa. Traktowane jest bardzo poważnie. Dla wielu Hindusów oznacza spore problemy w domu rodzinnym. Wyznanie Jedynego Boga, zostanie chrześcijaninem jest przez Hindusów traktowane jako zdrada rodziny. W społeczeństwie indyjskim rodzina jest wielką wartością. Panuje przekonanie, że bez niej człowiek nie ma większego znaczenia – jego status, miejsce w społeczeństwie, a nawet zawód zależą od tego, w jakiej rodzinie się urodził. Mimo że indyjska konstytucja każdemu obywatelowi daje prawo do wolności wyznania i praktykowania swojej wiary, tradycja ma tu znaczenie nadrzędne. Z wielu przyczyn decyzja o podążaniu za Jezusem to bardzo radykalny krok.

Kiedy Hindus poznaje Pana Jezusa, niejednokrotnie nawraca się też cała jego rodzina

Uratowane przed śmiercią

Odwiedzamy dom MoseMinistries®, w którym mieszka prawie 90 dziewcząt w wieku od 13 do 20 lat. Każda z nich została uratowana przed śmiercią. Ich rodzice albo nie chcieli, albo nie mogli mieć dziewczynek. Dzieje się tak, ponieważ tutejsze społeczeństwo funkcjonuje w oparciu o światopogląd hinduizmu, w myśl którego chłopiec jest postrzegany jako błogosławieństwo, a dziewczynka jako przekleństwo. Nietrudno się domyślić, jaki jest sposób myślenia rodziców w kwestii narodzin dziewczynki. Wierzą, że w następnym wcieleniu będzie się miała lepiej, i pozwalają na pozbawienie jej życia. Oficjalnie ten proceder w konstytucji Indii jest zabroniony, jednak w świadomości Hindusów tkwi bardzo mocno i niestety jest nadal praktykowany.

W MoseMinistries padają pytania: „What is your name? Are you from Poland?” (Jak masz na imię? Jesteś z Polski?). Zasypywani jesteśmy lawiną imion, wypowiadanych niemalże równocześnie. Dobrze jest starać się zapamiętać imiona nowo poznanych osób. Przy każdej następnej okazji będziemy o nie pytani. Trudno mi uwierzyć, że każda z tych ciemnookich piękności miała być pozbawiona życia. Wizja domu dla dziewcząt pojawiła się na początku lat 90. Wtedy pewien pastor doszedł do wniosku, że chrześcijanie powinni działać przeciwko uśmiercaniu dziewczynek. Na początku wraz z grupą współpracowników wychodził do ludzi, mówiąc otwarcie: „Nie zabijaj!”. Jednak wskutek tego zostali dotkliwie pobici. Pastor postanowił więc, że zaadoptuje tyle dzieci, ile będzie w stanie.

Na początku uprzedzenia kulturowe były tak silne, że nawet lokalni wierzący nie byli przekonani do słuszności i sensu istnienia takiego domu. Ale dla kobiet z Europy nie stanowiło to problemu: dla nich dziecko to dziecko – trzeba je kochać i zrobić wszystko, aby było szczęśliwe. Właśnie dzięki wierzącym Europejkom niemowlęta zaczęły się pojawiać w domu. Musiało minąć trochę czasu, aby miejscowi chrześcijanie przekonali się, że te dziewczęta są cennym Bożym darem, i aby podjęli się prowadzenia tego domu.

Wiele z tych 90 dziewcząt jest akurat w okresie dojrzewania. Mają dużo pytań o swych rodziców, o swoją tożsamość, o Boga. Właśnie dlatego potrzebują mądrych ludzi wokół siebie, którzy będą im towarzyszyć i naprawdę interesować się ich życiem. Oprócz opieki dziewczęta potrzebują mądrego wsparcia, z myślą o ich przyszłości. W Indiach obowiązek wydania dziewczyny za mąż, a także jej edukacji spoczywa na rodzicach, szczególnie na ojcu. Ten dom utrzymywany jest z funduszy pochodzących z projektu „Adopcja serca”. Dziewczęta przede wszystkim powinny ukończyć szkołę. Specjalnie dla nich rozpoczęto także inny projekt. Wykorzystano w nim europejski potencjał. Nazwa brzmi: „5 Loaves – German Backery” (5 bochenków – niemiecka piekarnia). Ta piekarnia ma być miejscem zdobywania zawodu oraz finansowania domu. Obecnie poszukuje się inwestorów, aby móc w pełni wyposażyć sieć tych cukierni-piekarni w niezbędne maszyny. Źródłem inspiracji tego przedsięwzięcia jest biblijna historia pomnożenia przez Pana Jezusa pięciu chlebów i dwóch rybek dla ponad pięciu tys. osób. Starsze dziewczęta, które mogą już pracować, pieką tam europejskie ciasta, które w Indiach cieszą się niezwykłą popularnością.

Od prześladowcy kościoła do duchownego

Wraz z częścią grupy lecimy do jednego z dużych miast w północnych Indiach. Chcemy spotkać się z chrześcijanami, którzy ucierpieli wskutek prześladowań ze strony radykalnych ugrupowań. Musieli oni uciekać, zostawiając wszystko, co mieli, aby ratować życie. Znajdują się wśród nich pastorzy z rodzinami, wdowy, a także sieroty po pastorach. Ci ludzie nie są w stanie przeżyć bez pomocy z zewnątrz, dlatego pojechaliśmy tam w ramach konkretnego projektu.

Wspólna modlitwa z tamtejszymi ludźmi jest szczególnym doświadczeniem. Będąc od 15 lat świadomie wierzącym chrześcijaninem, nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w tak niezwykłym spotkaniu modlitewnym. Dzieci były tak zaangażowane w uwielbienie i modlitwę, że nawet nie zauważyły, jak weszliśmy do pokoju. Boża obecność była odczuwalna w szczególny sposób. Po wspólnej modlitwie mogliśmy usłyszeć różne historie: jak uciekali, jak przeżyli, jak zginęli ich rodzice i mężowie oraz jak w ponadnaturalny sposób Bóg prowadził ich przez dżunglę. Jeden z obecnych opowiadał, że sam wcześniej był prześladowcą chrześcijan. Kiedy jednak zobaczył postawę swych ofiar, stał się gorliwym uczniem Chrystusa, a obecnie jest duchownym. Wielu ludzi uciekło do dżungli i tam mieszkali. Tu także Kościół z Europy jest zaangażowany w pomoc rodzinom pastorów, wdowom i sierotom.

Mówi się, że wobec Indii nie sposób pozostać obojętnym – albo się je kocha, albo wręcz przeciwnie. Ja je pokochałem. Zapytałem Michała, który towarzyszył nam w Indiach, co zrobiło na nim szczególne wrażenie. Michał stwierdził: „Niesamowitą rzeczą była dla mnie wspólna modlitwa z miejscowymi wierzącymi. Moje uznanie wzbudzili chrześcijanie, którzy często w bardzo trudnych, niebezpiecznych warunkach wiernie służą Bogu. Taki wyjazd jest cenną życiową lekcją. Tego doświadczenia nie da się opowiedzieć. To trzeba po prostu przeżyć i poczuć. Było to pouczające dla wszystkich nas – Europejczyków. Uczyło wiary i pokory”.