Jak wygląda dzień powszedni rodziny Głyków? Pobudka, prysznic, śniadanie, a potem każdy do swojego instrumentu?
Irek: Różnie, dzieci chodzą do szkoły. Ja lubię długo spać. Wstaję, robię sobie kawę i przeglądam Internet w poszukiwaniu miejsc, w których moglibyśmy zagrać. Krótko mówiąc, zajmuję się tym, czym nikt inny w rodzinie się nie zajmuje. Organizacją koncertów i wszystkim tym, co może się wydarzyć w trasie. Po powrocie dzieci ze szkoły mamy wiele zajęć. Czasem są one wspólne, czasem nie. Często też razem jeździmy w różne miejsca.
Ewa: Więcej jest chyba wolności niż dyscypliny. Nie sądzicie?
Irek: Tak, jesteśmy raczej spontaniczną rodziną.
Ewa: Niestety (śmiech), ale jak trzeba, to przysiądziecie i ćwiczycie, prawda?
Irek: Tak, ale myślę, że pytanie dotyczy nas samych, konstrukcji naszego domu. Odnoszę takie wrażenie, że nie jesteśmy typową rodziną. Tworzyć zespół, który jest jednocześnie rodziną, to dla nas wielkie wyzwanie. Mocno to odczuwam – jako muzyk, lider, manager i wreszcie jako mąż i ojciec. To nie są dwa odrębne światy, ale w naszej rodzinie przenikają się wzajemnie w niezwykły sposób. Nie mogę przestać być tym, kim jestem. Jestem muzykiem, to jest mój zawód, jak każdy inny, i staram się zarobić na nasze utrzymanie. Pasję do muzyki otrzymaliśmy od Boga i nie można wyrzucić jej za siebie. Każdy z nas ma swoje oczekiwania i każdy też z czymś się zmaga.
Siedząc na widowni, można pomyśleć, że właściwie nie odchodzicie od swoich instrumentów. Czy dużo czasu spędzacie na ćwiczeniu?
Irek: Miałem czas bardzo intensywnego ćwiczenia i takiego zwariowania na tym punkcie, że szło to w bardzo niedobrym kierunku, aż do przesady. Od rana do wieczora z instrumentem. Teraz jest to bardziej pielęgnacja tego, żebym kondycyjnie nie zawalił na koncercie. Gram też koncerty z innymi muzykami, a to wymaga przygotowania się do własnej partii, dlatego ta kondycja gdzieś się naturalnie utrzymuje. Nadal jest to wielkie wyzwanie, by utrzymać proporcje.
Kinga: Dla mnie ćwiczenie nie jest zbyt przyjemne, jak zapewne dla każdego. Często chcę ćwiczyć, ale jestem człowiekiem mało zdyscyplinowanym, choć staram się to zmienić. Zazwyczaj ćwiczę codziennie.
Patryk: Ja też staram się ćwiczyć dość dużo, ale czasami to po prostu nie wychodzi.
Irek: Będę ich bronił – dużo od nich wymagam. Oni wiedzą, że czasem chciałbym, żeby już grali na światowym poziomie, zwłaszcza taką muzykę, której ja sam nie potrafię grać. Znają te moje marzenia, idee. Nie chciałbym jednak własnych ambicji realizować kosztem swoich dzieci. Wiem, że są zdolni i mają możliwości, by kiedyś osiągnąć sukces. Pielęgnuję to, chociaż czasem wygląda to groźnie. Robi się nerwowa atmosfera, bo ja wiem, że ich stać, a oni nie chcą zabrać się do pracy. Obawiam się, że talent można zakopać. Patryk i Kinga są bardzo utalentowani, myślą o muzyce w sposób nieprzeciętny, szerzejrozumieją dźwięki.
Wszystko to mogło wydarzyć się tylko raz, bo każdy ich koncert jest inny… to fuzja muzyki, słowa i obrazu.
Czy granie ze swoimi dziećmi było Pana marzeniem?
Irek: Nie, w ogóle o czymś takim nie myślałem. Pewnego zimowego wieczoru, gdy nie miałem pracy, siedzieliśmy w domu i nie mieliśmy co ze sobą zrobić. Mamy ćwiczeniówkę w garażu. Kinga wzięła bas, Patryk coś tam stukał i do tego zaczęliśmy kleić. Mówię w końcu: no to chodźcie, pogramy coś konkretnie. Tak graliśmy przez dwa, trzy miesiące i stwierdziliśmy, że czas na pierwszy koncert jako P.I.K Trio, a było to 1 marca 2009 roku. Od tego czasu zagraliśmy kilkadziesiąt koncertów.
Kinga: Siedemdziesiąt.
Irek: W szkołach, domach kultury, klubach jazzowych, kościołach.
Jak pracuje się Wam z tatą? Jak wyglądają Wasze relacje na próbach, koncertach, w studiu? Tata – mistrz, nauczyciel czy może po prostu kolega z zespołu?
Patryk: Tak i tak. Tata gra na dużo wyższym poziomie od nas i wiele możemy się od niego nauczyć.
Kinga: Z tatą gra mi się dobrze, bo jest to rodzinny skład. Jest inaczej, niż gdybyśmy grali z obcymi ludźmi. Wiadomo, że są konflikty, ale rodzinnie staramy się z tego wyjść.
Wspólnie tworzycie. Czy ktoś jednak jest liderem, ma wizję całości?
Patryk: Liderem całego zespołu jest tata, ale w domu staramy się współpracować, chociaż większość utworów, które gramy, napisał właśnie tata.
Irek: Dzieci wnoszą swoją twórczość do tego, co zostało skomponowane. Tak jak mówiliśmy na koncercie, są to utwory improwizowane, co sprawia, że każdy koncert jest niepowtarzalny. Muzyka powstaje tu i teraz. To, co dzisiaj było udziałem ludzi, którzy byli na koncercie, już nigdy się nie powtórzy. Ten rodzaj muzyki sprawia, że wytwarza się szczególna więź ze słuchaczem za sprawą ulotności wspólnie doświadczanych przeżyć i emocji w trakcie koncertu. Są jakieś zarysy tematów, które przygotowaliśmy razem wcześniej. Reszta to kwestia intuicji. Nie jest to jednak muzyka odtwórcza. Myślę, że to warto dodać. Gramy coś, co niesie jakąś informację w danej chwili. Gramy o czymś. Nie tylko na temat czegoś, ale o czymś, co przeżywamy, albo o tym, co jest po prostu dla nas ważne.
W wielu zespołach często jest tak, że ich członkowie słuchają różnej muzyki, ale gdzieś w tym wszystkim się spotykają. Jak jest u was? Słuchacie razem?
Kinga: Słuchamy osobno, czasami razem. Jak ktoś coś znajdzie, woła innych do siebie. Każdy słucha też tego, co chce, co w danej chwili mu odpowiada. Każdy może mieć ochotę na zupełnie coś innego.
Patryk: My z tatą słuchamy razem więcej niż z Kingą. Ona czasami słucha czegoś innego. Z tatą słuchamy w miarę podobnej muzyki.
Irek: Jest bardzo wielu niszowych muzyków, dziwnych ludzi, którzy nie mają licznego grona słuchaczy, a grają bardzo piękną muzykę – można w niej usłyszeć emocje i wiele się z niej uczyć.
Animacje od początku są częścią Waszych koncertów? Skąd pomysł? Co powstaje w pierwszej kolejności – dźwięk czy obraz?
Ewa: Najpierw powstała muzyka.
Irek: Tak, powstała muzyka, potem teksty i zdjęcia. Zdaję sobie sprawę z tego, że zdjęcia czy wyświetlane teksty mogą mieć dużo większe znaczenie niż to, co gramy. Wielu ludzi przychodzi na nasze koncerty, nie wiedząc za bardzo, czego mogą się spodziewać. Nasza muzyka ich nie interesuje, ale trafia do nich wyświetlany obraz i tekst. Założenie było też takie, że chcieliśmy jako rodzina przekazać coś więcej niż samo granie, dźwięki i muzykę. Jesteśmy rodziną, w której wszyscy chcemy świadomie żyć z Bogiem. Patrząc teraz na moje dzieci, myślę, że mogę to śmiało powiedzieć. Wszyscy przyjęliśmy zbawienie Pana Jezusa Chrystusa. Mamy ten sam cel i idee. Nie chcemy po prostu grać. Tak, to jest miłe. Jednak tak naprawdę to wszystko kształtuje nasz charakter.
Ewa: I wzmacnia naszą wiarę.
To znaczy, że Pani również bierze aktywny udział w próbach?
Ewa: W próbach, czy chcę czy nie chcę, muszę brać udział. Nie mówię, że tam jestem, ale słyszę ich za ścianą (śmiech). To, że zdjęcie jest wyświetlane w danym momencie, wynika stąd, że ja ich po prostu czuję, widzę i znam. Jestem już z tym tak osłuchana, że dokładnie czuję, co oni zagrają. Może inaczej. Czuję już te emocje. A więc muszę ich obserwować i to w zasadzie wszystko.
Wasze dzieci na pewno dokonują wielu nowych odkryć zarówno w muzyce, jak i w życiu, w relacjach między ludźmi. Czego nauczyliście się od swoich dzieci?
Irek: Od swoich dzieci? Ostatnio uczę się rezygnowania ze swoich racji. W różnych sytuacjach potrafią mi pokazać, że nie ma sensu trwać w swoim uporze, kiedy nie mam racji. Gdy widzę, że potrafią przeprosić albo że im na czymś zależy, jest to dla mnie inspirujące. To właśnie w nich bardzo cenię.
Ewa: Chyba dostarczają nam takiego innego spojrzenia na życie niż dorosły człowiek (śmiech). Zawsze wnoszą coś świeżego. Przez cały czas czegoś się od nich uczymy. Prawda?
Irek: Tak, przez cały czas. Widzę to też na gruncie muzyki. Jest wiele rzeczy, które w moim przekonaniu są dobre. Ale nasze dzieci mają już inne, alternatywne myślenie o muzyce, to już inne pokolenie. Odnajdują nowe, własne rozwiązania. Słuchają innej muzyki i inaczej grają. Przykładowo, ja gdzieś uciekam z tempem, a oni wtedy mówią: „Tata, nie musisz tak przyśpieszać, zagrajmy inaczej”. I wtedy sobie myślę: mam czterdzieści lat i nie będą mnie uczyć, jak mam grać. Bywa, że jest to taka bezsensowna walka z sobą samym. Dzieje się tak, bo w wielu przypadkach mają rację.
Na koncercie mówi Pan odważnie o Bogu. Czy zdarza się Wam, że ktoś po koncercie pyta o Boga?
Irek: Tak, pytają. Dostrzegają prawdę, która jest w nas, zaangażowanie, naturalność w tym, co robimy. To nie jest wypocone, wymęczone, nie zmagamy się z materią, tylko robimy to, co umiemy, przychodzi nam to naturalnie i przez to – myślę – ludzie chcą być z nami. Nawet jak im się to na początku nie podoba. To jest chwila takiego przełomu…
Kinga i Patryk – jesteście bardzo dobrymi, młodymi muzykami, szybko się rozwijacie, macie wsparcie rodziców, przez cały czas są z Wami. Co jest dla Was dzisiaj najcenniejsze?
Kinga: Dla mnie najważniejszy jest Pan Bóg. Zawsze myślałam o tym, że jak będę dobrze grać, to kiedyś będę mogła ludziom o Nim mówić. Kiedy tata odejdzie i zostaniemy tutaj, to my będziemy dalej to ciągnąć. Nie chcę tego tak zostawić. Nie chodzi o to, żeby sobie grać ze sławnymi ludźmi, ale żeby dalej mówić ludziom o Panu Bogu.
Patryk: Dla mnie muzyka jest ważna, ale od pewnego czasu na pierwszym miejscu jest Bóg. Staram się nie stawiać muzyki ponad Boga.
Jesteście fenomenem nie tylko jako grająca ze sobą rodzina, ale głównie ze względu na Wasze świadectwo. Gracie muzykę prosto z serca, a jednak tak dojrzałą i wymagającą. Jak chronicie swoje dzieci, jednocześnie aranżując ich karierę?
Irek: Na scenie każdemu artyście grozi wielkie niebezpieczeństwo, dotyczy to także nas. Możemy stracić kierunek, pogubić się w tym wszystkim. Jeżeli zaczniemy ufać sobie i pochłonie nas chwała, uwielbienie dla nas samych, stracimy relacje z Bogiem, a wtedy łatwo upaść. Kocham Boga za Jego dozowanie łaski dla mnie. Nie mam na myśli łaski ofiary Pana Jezusa, ale tę radość, którą możemy znajdować w tym, co robimy. Odczytuję to tak, że nie mogę zrobić nic więcej ponad to, co Bóg nam daje. A On nie chce, żeby nam się stało coś złego. Nie gramy wielkich, medialnych koncertów – nie dlatego, że Bóg nie chce, byśmy tak grali, tylko dlatego, że On w ten sposób się o nas troszczy.
Ewa: Jak chronimy dzieci? Często jestem bezsilna. W jaki sposób mogę ochronić moje dzieci przed złymi ludźmi, przed jakąś falą pychy, ich pychy. Dochodzę do wniosku, że mogę się tylko modlić, bo jedynie Pan Bóg ma taką moc, by je chronić. Czy coś dopuścić czy im na coś nie pozwolić. To jest chyba wszystko.
***
Irek Głyk jest uznanym perkusistą i wibrafonistą, a także kompozytorem i aranżerem. Ukończył Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej katowickiej Akademii Muzycznej. Był stypendystą Berklee College of Music, z której wywodzą się m.in. Keith Jarrett, Diana Krall, Pat Metheny, Mike Portnoy i Branford Marsalis. W latach 90 na łamach magazynu „Jazz Forum” okrzyknięto go nadzieją polskiego jazzu w kategorii wibrafonu. Jako muzyk sesyjny grał m.in. ze Stanisławem Sojką, Justyną Steczkowską, Mietkiem Szcześniakiem, Katarzyną Gertner, Ewą Urygą, Pawłem Kukizem, SBB, Tomaszem Stańko, Piotrem Wojtasikiem i Grażyną Łobaszewską. Czytelnicy „Naszych Inspiracji” mogą Irka Głyka kojarzyć szczególnie z płyt: Mateo.O, Piosenki młodych wojowników, Beaty Bednarz i Tomasza Żółtko – Bezsenność i kurz. Grał w duecie wibrafonowym z Bernardem Maselim oraz prowadził swój własny zespół „Multisound” z Arkiem Skolikiem i Robertem Szydło.
Głyk P.I.K TRIO
Nadzwyczajne połączenie pasji do rodziny, muzyki i Pana Boga. Głyk P.I.K Trio to: Patryk, który gra na perkusji (16 lat), Irek, prowadzący zespół na wibrafonie, i Kinga – na gitarze basowej (14 lat), a także Ewa, która odpowiada za projekcje wyświetlane w trakcie koncertów. Grają utwory instrumentalne, ich koncerty to fuzja muzyki, słowa i obrazu. Ktoś powie, że nie lubi jazzu, jednak ich koncerty to najlepszy sposób, by pokochać i zrozumieć ten rodzaj muzyki. Dźwięki rodzą się w ich sercach naturalnie i poruszają każdego, kto jest gotowy posłuchać. Obraz przedstawia to, co widzą jako rodzina, a słowa mówią o tym, czego nie potrafi wyrazić sama muzyka, a co jest sednem ich życia – o relacji z Panem Bogiem.