Strona główna Artykuły Numery 2012/2 (lato) Otworzyć oczy widzących
otworzyc-oczy-widzacych

Otworzyć oczy widzących

Z Robertem Martyniakiem rozmawia Wiola Niedziela

Robert Martyniak jest człowiekiem czynnie zaangażowanym w pomoc osobom niedowidzącym i niewidomym w naszym kraju, sam będąc osobą niedowidzącą. Współpracuje z polsko-norweskim małżeństwem: Krystyną i Åsmundem Kilde, mieszkającym na stałe w Norwegii. Razem od ponad 20 lat działają w ramach Chrześcijańskiej Fundacji Bezpieczne Schronienie. Spotkaliśmy się z nimi 23 marca w Zakościelu, gdzie odbyła się konferencja dla zainteresowanych, chcących pomagać osobom niedowidzącym w Polsce.

Robercie, w jaki sposób rozpoczęła się Wasza działalność?

W 1986 r. pojechałem na Tydzień Ewangelizacyjny do Dzięgielowa. Wtedy poznałem Krysię. Tam zrodziły się pierwsze pomysły, jak praktycznie można pomóc mnie – jako osobie niedowidzącej. Potem z grupą Wang z Karpacza pojechałem do Norwegii. Dostałem również zaproszenie od norweskiego artysty. Za pieniądze zebrane ze sprzedaży swojej płyty postanowił mi pomóc. Zostałem tam zaproszony na narty. Wtedy udało się spełnić moje marzenie: dostęp do literatury. Książki zapisane brajlem potrzebują bardzo dużo miejsca – jedna zajmuje cały regał. Nie jest to zbyt praktyczne. Stanowiło to poważne ograniczenie w dostępie do wiedzy. Moim marzeniem była możliwość samodzielnego czytania Biblii. Dzisiejsza technika jest już inna, ale wtedy nie było takich możliwości. Zaproszono mnie do Norwegii, żeby mi podarować pierwszy powiększalnik. To było coś niesamowitego.

 

A co Ciebie zmotywowało, by pomagać również innym niedowidzącym?

Po przyjęciu Jezusa Chrystusa do swojego życia miałem dużo pytań. Myślę, że typowych dla człowieka niedowidzącego: Dlaczego to mnie dotknęło? Jaki to moje ograniczenie ma cel? I odkryłem ten cel. Bardzo chcieliśmy, żeby pomoc nie skupiła się na zaspokojeniu tylko moich potrzeb, ale żeby dzieci w szkole, do której wcześniej chodziłem, miały dostęp do wiedzy, by mogły skończyć studia. Kapitałem osoby dysfunkcyjnej wzrokowo jest intelekt, wiedza. Tak naprawdę osoby niedowidzące nie mogą konkurować z osobami widzącymi. To jest pewien stereotyp, który krąży w społeczeństwie, ale nijak się ma do rzeczywistości. Ograniczenia są, i nie da się tego całkowicie wyeliminować.

 

Czy wasza pomoc skupiła się na jakimś konkretnym miejscu w Polsce?

W 1990 r. zdecydowaliśmy się tę pomoc rozszerzyć. Wskazałem wtedy ośrodek dla niewidomych we Wrocławiu. Chcieliśmy w jakiś sposób obniżyć nieco próg niepełnosprawności. Jeżeli ktoś został zakwalifikowany jako osoba dysfunkcyjna z grupą pierwszą, automatycznie był zaliczany do grupy czytającej brajlem, tak samo jak osoba niewidoma. To znowu go eliminowało. Jeżeli coś jednak widział, potrafił policzyć palce z odległości jednego metra (tak jak to było w moim przypadku), nie miał możliwości korzystania z innego pisma.

 

Czyli osoby niewidome i niedowidzące są w naszym kraju traktowane tak samo?

Tak. Nazwę rzeczy po imieniu. Ślepota jest stanem bardzo oczywistym. Albo ktoś widzi, albo nie. Natomiast z niedowidzeniem to już zupełnie inna sprawa. Jak to zdefiniować? Jak pokazać ludziom swoje możliwości? Pokutowały właśnie takie sposoby myślenia. Tak było w ośrodkach szkolno-wychowawczych. Brajl sam w sobie jest bardzo dobrym pomysłem, ale jednocześnie funkcjonuje w zamkniętym, hermetycznym środowisku, narzuca ograniczenia. Stwarza bariery. Wymyślił to człowiek żyjący w innych czasach, innej technologii. Moim pragnieniem było, żeby dzieci, które są skazane na brajla, miały szansę nauczyć się również pisma ręcznego. To bardzo ważne, a powiększalnik taką możliwość dawał. Idea takich powiększalników była znana w Polsce, ale koncentrowano się na tym, by służyły one tylko do czytania. Dostępny był jedynie dla wyjątków. Nikt również nie stworzył programu do nauki korzystania z powiększalnika, by umożliwić edukację podobną do tej w normalnej szkole. Dzieci nie uczyły się pisać. Dlatego moją ideą było, żeby nauczyć dzieci przede wszystkim pisania ręcznego. W jakim celu? By w przyszłości, kiedy podejmą już pracę zawodową, czy w codziennym życiu, kiedy trzeba wypełnić kilka rubryk w banku, mogły złożyć swój podpis. W starszym wieku trudniej się tego nauczyć. Ja mam z tym problem do dzisiaj, np. w banku. Tego typu kłopoty powodują, że człowiek czuje się wzrokowym analfabetą.

 

Jakie największe wyzwania napotyka osoba niedowidząca w codziennym życiu?

Często jesteśmy odbierani jako osoby dysfunkcyjne mentalnie. Teraz dużo się zmienia. Kampanie medialne dużo wnoszą. Może to zaskakujące, ale najwięcej problemów jest wśród samych niedowidzących. Z autopsji wiem, że byłem człowiekiem bardzo wycofanym, bałem się otoczenia. Kilka przyczyn można tu podać. Izolacja, jakiej doświadcza się w ośrodkach szkolno-wychowawczych, wzbudza syndrom podobny do tego z domu dziecka. Obecnie też się to zmienia. Dzieci są częściej w domach. Rodzice zabierają je na weekendy. Niemniej jednak taki „niebyt” w otwartym społeczeństwie powoduje, że w umysłach ludzi niedowidzących i niewidomych powstają liczne bariery. Najczęściej kształtują się postawy roszczeniowe, bo takie wypracowała rodzina. Jeśli ktoś jest dysfunkcyjny ruchowo, to raczej czytelne dla otoczenia. Siedzi na wózku, ale za to intelektualnie jest sprawny. Nie istnieją aż takie bariery. A osobie niedowidzącej trudno nieść pomoc, ponieważ ludzie nie bardzo wiedzą, jak.

 

Jak zatem otoczenie reaguje? Czy pomaga?

Czasami ludzie, którzy nie orientują się w tym zagadnieniu, zachowują się, jakby niedowidzenie czy ślepota to była choroba zakaźna. Naprawdę. Często zastanawiają się też, czy niedowidząca osoba jest intelektualnie sprawna. To automatycznie powoduje pewien odruch obronny wśród samych niedowidzących. Stąd myślę, że najwięcej mam do zrobienia właśnie w środowisku osób niedowidzących i niewidomych. Potrzebna jest zmiana sposobu myślenia. To mój podstawowy cel. Bo kwestia dostępu do tego, do czego społeczeństwo powszechnie ma dostęp, to inna sprawa. Zawsze będziemy o kilka kroków z tyłu, ponieważ technologia mknie do przodu (powstały ekrany dotykowe w telefonach, czytniki ekranu, programy udźwiękawiające itp.). Sam z nich korzystam. To, co zdrowy człowiek widzi, ja mogę słyszeć. Nawet tablet jest wyposażony w takie mówiące menu. Dzisiejsza rozwinięta technologia umożliwia nawet to, że osoba niewidoma może się porozumieć z osobą niesłyszącą. To jest możliwe dzięki różnym technologiom informatycznym. Tutaj widzimy wręcz zawrotne tempo. Natomiast zmiany mentalne dokonują się dużo wolniej niż postęp technologiczny.

 

Czy w związku z tym osoby niedowidzące chętnie proszą o pomoc? Oczekują pomocy, czy może trochę obawiają się ją uzyskać?

Osoba, którą dotknęło niedowidzenie, chce być traktowana normalnie. Ma takie same pragnienia, jak każdy człowiek. To, że ktoś zakłada okulary, nie tworzy z niego innego człowieka. Także ma oczekiwania, pragnienia, chce mieć rodzinę, realizować marzenia. Ale to prawda, że z powodu oczywistych ograniczeń, niektóre dziedziny życia są dla nas po prostu niedostępne. Natomiast problem w tym środowisku sprowadza się w dużej mierze do nastawienia rodziny. Żyjemy w społeczeństwie, w którym wartość człowieka często jest oceniana tym, ile jest w stanie zrobić i czego dokona.

 

W takim razie, w jaki sposób chrześcijanie okazują serce ludziom niedowidzącym, niewidomym?

Jezus uzdrawiał wielu niewidomych ludzi. Po prostu. A dzisiaj, jeśli mowa o osobach niewidomych lub niedowidzących, chrześcijanie nie mają pomysłu. O ile wśród chrześcijan istnieje wiele cennych inicjatyw w dziedzinie pomocy uzależnionym czy innym grupom, to środowisko niewidomych jest najczęściej klasyfikowane do kategorii męczenników. Nie mówi się też głośno o sprawie przemocy w rodzinie osoby niewidomej. Żeby naprawdę pomóc, przede wszystkim trzeba być cierpliwym. Ale też pytać.

 

Jak lekarze komunikują taką diagnozę rodzinie, co radzą najbliższym?

Bardzo chciałbym rozpropagować wśród lekarzy inny stosunek do tej grupy osób. Nastawienie lekarzy często sprowadzało się do tego, że postawiono diagnozę: dziecko nie będzie widziało i… mówi się trudno. Ze mną postępowano właśnie w taki sposób. Mówiono: „Syn co prawda będzie żył, ale nic z niego nie będzie”. Tymczasem sposób przedstawienia tej wiadomości ma wielki, jeśli nie decydujący, wpływ na postawę całej rodziny. Kiedy się słyszy taki komunikat, zaczyna się traktować dziecko jako swego rodzaju nieudaną inwestycję. Kiedyś dostałem ofertę pracy w telemarketingu. Lekarz powiedział mi: „Jeśli ty nie widzisz, człowieku, to jak ty możesz pracować przy komputerze…”. Zatem, mimo że technologicznie wszystko się błyskawicznie rozwija, postawa ludzi nie zmienia się tak szybko. Jednak nie można generalizować, poglądy wśród lekarzy są bardzo różne. Człowieka niewidomego lub niedowidzącego trzeba przede wszystkim traktować normalnie. Potrzebna jest jednak duża cierpliwość w słuchaniu, nawet jeśli zachowuje się dziwnie, np. wycofuje się lub przybiera postawę roszczeniową. Jeśli chce się taką osobę poznać bliżej, potrzeba po prostu więcej cierpliwości.

 

A ludzie spotykani na ulicy? Jak mogą we właściwy sposób pomóc?

Jeśli na ulicy spotyka się osobę niewidomą i chce się jej pomóc np. wsiąść do autobusu, to nie należy jej wpychać do pojazdu. Często tak się dzieje. Trzeba najpierw samemu wejść i poprowadzić tę osobę za sobą. Ludzie mają prawo tego nie wiedzieć. Trzeba po prostu zapytać. Jeśli ktoś na siłę wrzuca cię do autobusu, nie wiesz, co się dzieje w tłumie ludzi, tracisz orientację. Na co dzień, w zwykłych sytuacjach, istotne jest zastanowić się, w jaki sposób mądrze pomóc. A jeśli ktoś tej pomocy ewidentnie nie chce, nie narzucać się. Podstawą jest zapytać, jeżeli czegoś nie wiemy.

 

Czy mógłbyś nam jeszcze przybliżyć, jak wyglądają działania różnych instytucji w naszym kraju na rzecz osób niedowidzących?

Przede wszystkim chodzi o to, żeby cały system takiej pomocy był spójny. Często zwracam się do różnych instytucji, żeby ludzie mieli świadomość, gdzie leży sedno problemu. To wbrew pozorom nie są problemy niemożliwe do rozwiązania. Obecnie nie pojawia się zbyt wiele pomysłów, jeśli chodzi o instytucje, w jaki sposób można pomóc osobom niedowidzącym – tak, by je usamodzielnić. To staram się propagować. To najbardziej leży mi na sercu.

 

A co zmieniło się w twoim życiu po spotkaniu z Jezusem Chrystusem?

Moje życie oddałem Bogu w 1986 r. Teraz z zupełnie innej perspektywy na to patrzę. Tam, na Tygodniu Ewangelizacyjnym, zostałem zainspirowany przez Henryka Wieję, poprzez jego wykład. I wtedy się nawróciłem. Do dziś karmię się jego wykładami, które mają duży wpływ na moje życie duchowe. W Dzięgielowie poznałem również Krysię, a później i jej męża, Åsmunda Kilde, którzy często przyjeżdżają do Polski. W wyniku tych wszystkich wydarzeń po pewnym czasie powstała fundacja Bezpieczne Schronienie.