Strona główna Artykuły Autorzy Magdalena Duda Macedonia – zasiać ziarna nadziei
Macedonia - zasiać ziarna nadziei

Macedonia – zasiać ziarna nadziei

Po powrocie z jednej z podróży misyjnych otrzymałam od Boga wizję służby w konkretnej miejscowości w Macedonii. Wówczas jeszcze nie interesowałam się tym krajem. Kiedy w 2011 r. zamieszkałam wraz z mężem, Jackiem, w Irlandii, on również nosił w sercu pragnienie, aby służyć Bogu jako misjonarz, i od wielu lat przygotowywał się do tej służby. Dwa lata później zamieszkaliśmy w Kratowie, w Macedonii. Na początku wspieraliśmy małe lokalne kościoły. Założyliśmy również macedoński oddział organizacji OM (Operation Mobilisation), a ja oddałam się pracy wśród kobiet i dzieci.

Kierowani silnym przekonaniem o Bożym prowadzeniu, w 2015 r. postanowiliśmy przenieść się z Kratowa do położonej tuż przy granicy z Grecją miejscowości Gewgelija. Wiosną urodziło nam się drugie dziecko, a podczas urlopu w Polsce przygotowaliśmy się do przeprowadzki na południe Macedonii. Wtedy w mediach zaczęły się pojawiać pierwsze doniesienia o kryzysie związanym z napływem uchodźców do Grecji. W programach informacyjnych pokazywano przede wszystkim greckie wyspy i… dworzec kolejowy w Gewgeliji, w pobliżu którego mieliśmy zamieszkać.

W sierpniu zamieszkaliśmy w nowym miejscu. Widzieliśmy ogromne potrzeby tysięcy ludzi, zaangażowaliśmy się w służbę uchodźcom. We współpracy z miejscowymi kościołami, OM i innymi organizacjami zajęliśmy się dostarczaniem do obozu przejściowego ciepłych posiłków, butów, czapek, kurtek, plecaków. Oferowaliśmy praktyczną pomoc, modlitwę, materiały ewangelizacyjne i Pismo Święte w językach arabskich.

Wioska Idomeni

Gdy w lutym 2016 r. Europa zamknęła swe granice dla uchodźców, płot i drut kolczasty odgrodziły 16 tys. ludzi, którzy byli już w drodze do nowego, bezpiecznego domu. Powstał wówczas prowizoryczny obóz w greckiej wiosce Idomeni, tuż przy granicy z Macedonią – zaledwie kilka kilometrów od naszego mieszkania.

Od 2015 r. pracowaliśmy w obozie przejściowym w macedońskiej Gewgeliji, skąd uchodźcy po krótkim pobycie wyruszali w dalszą drogę. Zapamiętaliśmy wiele twarzy, rozmów, historii. Ale w Idomeni zetknęliśmy się z zupełnie inną skalą potrzeb. W obozie były tysiące dzieci – według różnych szacunków ok. 6 tys. maluchów poniżej 10 roku życia. Całe rodziny tygodniami koczowały w namiotach lub wagonach podstawionych przez grecki rząd. Pogoda nie rozpieszczała uchodźców. Pierwszy miesiąc przyniósł ulewne deszcze, w namiotach stała woda, nie dawało się wysuszyć ubrań czy koców. Wiele osób było chorych, mnóstwo dzieci wymagało hospitalizacji. Następnie zaczęły się porywiste wiatry, które niszczyły namioty, a w trzecim miesiącu nadeszły trudne do zniesienia upały.

Wielki dar

Widzieliśmy wielką ludzką niedolę, tęsknotę za normalnością, zmęczenie i strach. Cieszymy się jednak, że Bóg postawił nas na drodze uchodźców. Wiemy, że te trzy miesiące w Idomeni to dar od Pana Boga. Zyskaliśmy dobrych przyjaciół i mogliśmy zasiać ziarna nadziei w ich życiu. Dzięki ofiarności wierzących, wspierani przez wolontariuszy z całego świata, dostarczaliśmy potrzebującym paczki żywnościowe, namioty, koce, wyprawki dla dzieci, witaminy dla ciężarnych. Modliliśmy się i głosiliśmy ewangelię. Podobnie czynili inni i przyniosło to owoce. Na nabożeństwa w miejscowych kościołach przychodzą już całe rodziny uchodźców, którzy uwierzyli w Jezusa tu, w Idomeni.

Rozmowy przy herbacie

Z biegiem czasu niepewne obozowe życie nabierało stałego rytmu. Z Bożą pomocą udało nam się utworzyć szkołę, której prowadzenia podjęli się sami uchodźcy – dawniej nauczyciele i wykładowcy. Pewien Syryjczyk, z zawodu nauczyciel, zaprzyjaźnił się z moim mężem, Jackiem. Dużo rozmawiali o życiu i wierze. Pewnego dnia Jacek przywiózł mu lubianą w Syrii herbatę yerba mate. Uradowany mężczyzna zaparzył napój i zaprosił swoich trzech sąsiadów, których Jacek nie miał jeszcze okazji poznać. Podczas picia herbaty Syryjczyk poprosił Jacka, aby opowiedział wszystkim o Jezusie. Mężczyźni przez godzinę słuchali zwiastowania ewangelii, a na końcu wspólnie się modlili. Każdy z gości otrzymał Biblię i film o Jezusie w swoim rodzimym języku, zapisany na maleńkich kartach pamięci.

Urodzić uchodźcę

Ranja ostatnie miesiące swojej ciąży przeżyła w namiocie. Te pierwsze trudno nawet opisać. Wojna, śmierć bliskich, tysiące kilometrów pokonane pieszo, w zatłoczonej łodzi, w niehumanitarnych warunkach. Wiele miesięcy bez dachu nad głową, bez ciepłej kąpieli i miękkiego materaca, bez lekarza. Poznałam ją na początku ósmego miesiąca. „Nie martw się o mnie, jestem silna” – powiedziała. Ostatnie tygodnie były bardzo upalne. W namiotach, w których mieszkali, było gorąco nie do wytrzymania. Pewnego dnia przyjechały buldożery i bez wyjaśnienia zaczęły zrównywać obóz z ziemią. Ludzi zabrały autobusy, nikt im nie powiedział, gdzie ich wiozą. Ranja dostała wysokiej gorączki. Trafiła do szpitala, gdzie przeprowadzono cesarskie cięcie. Dziewczynka, z powodu niedożywienia swojej mamy, ważyła niewiele ponad kilogram. Spędzi w szpitalu jeszcze kilka miesięcy, a jej mama po kilku dniach została wypisana do domu, czyli do namiotu. Choć upał doskwiera, a rana jest świeża, By zobaczyć się z córeczką, Ranja musi wraz z mężem pokonać drogę pieszo, w piekącym słońcu. Za jakiś czas po raz ostatni – już we troje – pokonają tę drogę. Wiem, jak bardzo marzą o normalnym życiu, normalnym domu. Modlę się o cud dla tej rodziny.

Przynieś nam Injil

W czerwcu ewakuowano wielotysięczne obozowiska w Idomeni. Namioty zrównano z ziemią, a ludzie zostali wywiezieni do różnych obozów militarnych, z dala od spojrzeń turystów. Do obozów wstęp mają tylko wojsko, policja i największe organizacje humanitarne. Nie wpuszcza się wolontariuszy, a ich brak odczuwają najbardziej dotkliwie dzieci, chorzy, słabi. Nie zważając na utrudnienia, stopniowo odnajdujemy znajomych i kontynuujemy naszą służbę, choć czasem są to jedynie spotkania w obozowej bramie.

Na nabożeństwa w miejscowych kościołach przychodzą już całe rodziny, które uwierzyły w Jezusa tu, w Idomeni

Szukaliśmy pewnej kurdyjskiej rodziny, z którą bardzo się zaprzyjaźniliśmy jeszcze w Idomeni. Dwudziestoletni chłopak, który najlepiej w rodzinie posługiwał się angielskim, dawniej często pisał do mojego męża. Prosił go o rady czy wersety biblijne, gdy było im bardzo ciężko. Jacek odnalazł ich w obozie wojskowym. Zapytał, czy czegoś potrzebują – jedyne, o co go poprosili, to Injil (Nowy Testament), gdyż poprzedni został zniszczony w trakcie likwidacji ich namiotów.

Marzenia o domu

Choć liczy się każda pomoc, wiemy, że to, co możemy tym ludziom dać – ciepły koc, pieluszki dla dziecka, jedzenie – to tylko kropla w morzu potrzeb. Oprócz miejsca do życia, potrzebują emocjonalnego uleczenia i nadziei na przyszłość. Są przepełnieni tęsknotą za ojczyzną, poczuciem bezpieczeństwa, pracą i normalnością.

Wiemy, że najważniejsze, co możemy zanieść do obozowych namiotów, to Dobra Nowina o Jezusie. Wiemy, że przyjdzie dzień, w którym zapanuje sprawiedliwość, i że wszystko, co w tym świecie upadłe i złe, minie bezpowrotnie. Nie będą już łaknąć ani pragnąć, i nie padnie na nich słońce ani żaden upał, ponieważ [Bóg] będzie ich pasł i prowadził do źródeł żywych wód; i otrze Bóg wszelką łzę z ich oczu (Obj. Jana 7:16–17). Dlatego musimy opowiedzieć tym ludziom o Jezusie. Czy zechcesz się do nas przyłączyć? Informacje o formach pomocy znajdziesz na stronie organizacji misyjnej www.ompolska.org.