Strona główna Artykuły Autorzy Lidia Czyż Gdy świat staje na głowie
Gdy świat staje na głowie

Gdy świat staje na głowie: Co z nami zrobił Covid-19?

Rok 2020 zaskoczył nas wszystkich. Ale nie Pana Boga

„Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas. Nadchodzą nowe czasy” – napisała, komentując obecną sytuację polska noblistka, Olga Tokarczuk.

Tak, nadal nie jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem tego wszystkiego, co się dzieje z powodu wirusa Covid-19. Mamy wrażenie, że świat stanął na głowie, razem z większością naszych życiowych celów, priorytetów, planów.

Od kilku tygodni z powodu koronawirusa zostaliśmy zamknięci w swoich domach i poddani – pod groźbą coraz wyższych kar – przymusowej kwarantannie. Wszystko, aby nie zarazić się tajemniczym wirusem SARS-CoV-2, który wciąż pozostaje zagadką dla naukowców i póki co nie ma na niego lekarstwa.

Klaskaliśmy tym, którzy wychodzić z domu jednak muszą: pracownikom służby zdrowia, handlu i służb mundurowych. W tym policjantom, strażakom i listonoszom, którzy robią wszystko, byśmy mogli przetrwać ten trudny czas. Choć po pierwszym entuzjazmie również wobec przedstawicieli tych zawodów zaczęły się coraz częściej pojawiać reakcje negatywne.  Bo „mogą przywlec zarazę”.

Rok pod hasłem Covid-19

Nastał dziwny okres, w którym matki nie powtarzają dzieciom sto razy, żeby oderwały się od telewizora i wyszły na zewnątrz. Wprost przeciwnie, rozkazują, zgodnie z rozporządzeniem władz: „Siedź w domu!”. Dotychczas nie sposób było oderwać uczniów od komputerów, a dzisiaj tak większość musi spędzać dzień.

Zdalnie pracujący rodzice wydzierają je potomkom, by móc popracować, przeprowadzić video-konferencję. (Podczas której od czasu do czasu pojawia się za ich plecami niekompletnie ubrany kilkulatek, pytający „Widać mnie?”). Świat pod znakiem Covid-19. 

Nieoczekiwanie dzieci tęsknią za szkołą i nauczycielami, a ich rodzicie jeszcze bardziej. Świat stanął na głowie, bo okazuje się, że naprawdę niewiele nam potrzeba. A zarazem niezbędne stają się przedmioty dotąd niedoceniane: wygodne dresy, skrawek balkonu, sprawna kamerka w komputerze.

Jak wygląda nasz nowy świat? Eleganckie ubrania wiszą w szafach, a nam do życia wystarcza kilka bawełnianych koszulek, dwa swetry i trzy pary dżinsów. Koszulki nawet niektórzy przerabiają na maseczki ochronne. Z butów najpraktyczniejsze okazują się klapki, a nie drogie francuskie pantofle. Jak to ktoś określił: o 21:00 nadchodzi czas, by zmienić „piżamę dzienną” na „piżamę nocną”.

Pytania bez odpowiedzi

Produktami pierwszej potrzeby stały się: ryż, makaron i papier toaletowy (co osobom nieco starszym przypomina stan wojenny z roku 1981). Za jednorazowe rękawiczki gumowe i higieniczne maseczki skłonni jesteśmy dać każde pieniądze. A za butelką środka dezynfekującego zjeździć pół miasta. Przesyłamy sobie porady jak upiec chleb, zwiedzamy wirtualnie muzea, pobieramy nieodpłatnie audio- i e-booki.

W niedzielę oglądamy nabożeństwa online (rekordziści nawet siedem), a popołudniami gramy w gry towarzyskie. Wcześniej nigdy nie mieliśmy na to czasu. Z powodu Covid-19 spędzamy czas tylko z wąskim gronem, nierzadko tylko z własnymi domownikami. 

Robimy gruntowne porządki, przeglądamy stare fotografie, piszemy pamiętniki i publikujemy zdjęcia z dzieciństwa na Facebooku. Tylko czasu, jak wcześniej, wciąż nam brakuje, bo choć obiecywaliśmy sobie nie zaglądać co godzinę na portale informacyjne, śledzimy liczby i ograniczenia w Polsce i na świecie. „To jest trzecia wojna światowa” – usłyszałam dzisiaj.

Nie tylko my sami nie wiemy jak sytuacja się rozwinie, ale nikt inny też nie jest w stanie nam tego powiedzieć. Żaden przywódca ani naukowiec nie zna odpowiedzi na pytanie, jak długo to potrwa. Problem nagle dotyczy nas wszystkich, chorują emigranci i premierzy, bezdomni i koronowane głowy. Każdy może zarazić się wirusem, a co więcej każdego z nas dotkną skutki ekonomiczne tego, co się teraz dzieje.

Szczęśliwego…?

Tak niedawno – choć mamy wrażenie, że było to wieki temu – składaliśmy sobie noworoczne życzenia: Oby ten rok był lepszy od poprzedniego! Sobie też tego życzyłam, bo ubiegły rok był dla nas jednym z najtrudniejszych. Seria trudnych zdarzeń, które nas dotknęły, wydawała się wręcz nieprawdopodobna. W krótkim czasie zmarło kilka bardzo bliskich nam osób, a my za każdym razem mówiliśmy: „Boże, tak trudno to zaakceptować”.

Potem zaczęły się nasze problemy zdrowotne. Niemalże całe wakacje chodziłam o kulach po skręceniu kostki w nodze, a jesienią jak lawina następowały turbulencje zdrowotne w życiu mojego męża, Leszka. Najpierw wykryto u niego na policzku „małego raczka” (określenie dermatologa), a kilkanaście dni później guza na pęcherzu. Po operacji (jak się okazało, dzięki Bogu guza nie było) stracił w nocy przytomność, upadł i złamał nos. Wyglądał jak Gołota po walce i kolejne dni spędził śpiąc na siedząco, bo w czasie upadku pękło mu także żebro.

Gdy wreszcie poczuł się lepiej, 11 grudnia nastąpiło zdarzenie najbardziej dramatyczne: dostał udaru niedokrwiennego mózgu, który spowodował całkowitą afazję. Afazja to utrata mowy, umiejętności czytania, pisania i liczenia. Nie potrafił powiedzieć, jak się nazywa i gdzie mieszka. Następnego dnia w tomografii widoczny był w mózgu czarny, czyli obumarły obszar o wymiarach 6 cm x 3,5 cm x 3,7 cm.

Jak nie Covid-19, to… 

Pobyt w szpitalu, wypełniony mozolnymi ustawicznymi ćwiczeniami logopedycznymi, by policzyć do dwudziestu, wymienić pory roku czy zaśpiewać „Lulajże Jezuniu”. Trudno wyobrazić sobie frustrację człowieka, który dwa tygodnie wcześniej wygłaszał czterdziestominutowe kazanie, a teraz mylą mu się dni tygodnia i nie pamięta imion wnuków.

Terapia przypominała ćwiczenia pierwszoklasisty: codzienne wielogodzinne rysowanie szlaczków, wymawianie i pisanie prostych słów (ze ściągą w postaci alfabetu), a potem wypełnianie ćwiczeń, zagadek i rebusów, i głośne czytanie, by po czterech miesiącach osiągnąć tempo czwartoklasisty. Niemalże cztery miesiące Leszek spędził w szpitalach i w sanatorium na wczesnej rehabilitacji neurologicznej.

A jednak przez cały ten niełatwy czas, począwszy od sali poudarowej, gdy leżał podpięty do kroplówek i monitorów, gdy nasz dotychczasowy świat się zawalił, czułam niezwykły, wszechogarniający pokój. Pokój, który nie wypływał ze mnie, bo według specjalistów zarówno chory, jak i członkowie rodziny osoby z udarem, często wpadają w depresję.
„Widać, że Pan Bóg was kocha” – powiedział neurolog siostrze Leszka. Podobnie komentował ordynator: „Ten pastor szybko się zbiera”.

Czy Bóg jest dobry?

Tak, jesteśmy pewni: Bóg nas kocha. Niezależnie od tego, co się wydarzyło i co dzieje. Kocha i jest dobry, choć w takich trudnych momentach, nie jest łatwo w to uwierzyć. By móc to dzisiaj wyznać, potrzebowałam wielu bolesnych prób życiowych. Od dziecka wierzyłam, że Bóg jest wszechmocny i suwerenny, że jest Panem życia i śmierci.

Ale, gdy mnie lub bliskie mi osoby dotykało jakieś doświadczenie, ciężko było mi przyznać, że jest dobry. Jak to wyznać, jeśli On dopuszcza do nieszczęść? Dlaczego pozwala na śmierć dzieci i młodych matek, na pełne cierpienia choroby i nieszczęśliwe wypadki? Chyba każdy kiedyś stawiał sobie i Bogu takie pytanie.

Być może nieraz wykrzyczał zrozpaczony w przestrzeń nieba: „Boże, dlaczego?!”. Musiało upłynąć wiele czasu, bym umiała powiedzieć: Nie rozumiem, a jednak będę ufać. Jak Hiob powtórzyć: „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam, i dróg moich przed Nim chcę bronić” (Hioba 13,15 BT).

Ponad ludzki rozum

Czekałam pod pokojem ordynatora na „wyrok”, gdy w sali poudarowej Leszek na migi i za pomocą półsłówek próbował mi wyjaśnić, o co mu chodzi, a po policzkach płynęły mu łzy bezsilności i frustracji. W tych najtrudniejszych chwilach w szpitalu, doświadczyłam, że Bóg jest w stanie dać pokój, który „przewyższa wszelki rozum” (List do Filipian 4,7).

Skąd pochodził ten pokój? Z modlitw setek, a nawet tysięcy osób, które zostały zaalarmowane błyskawicznie, ledwie Leszka wzięło pogotowie. Te modlitwy czułam wręcz fizycznie jak otulający koc, z każdym dniem grubszy. I choć w tym czasie żyłam jak w transie (praca w szkole – kilkugodzinne odwiedziny w szpitalu – informowanie najbliższych o stanie Leszka – szukanie po omacku pomocy i terapeutów), te modlitwy nie pozwoliły mi nawet się rozpłakać. Przeciwnie, dawały poczucie otoczenia niezwykłą Bożą miłością i pokojem.

Nie mam wątpliwości, że to właśnie moc modlitwy sprawiła, że Leszek – choć przed nim jeszcze długa droga rehabilitacji domowej, bo wszelkie inne formy z powodu koronawirusa są niedostępne – jest w tak dobrym stanie. Z ludzkiego punktu widzenia było bowiem tragicznie, jak poinformowała mnie lekarka kilka godzin po udarze: „Podaliśmy lekarstwo, dotychczas nie zadziało”. Jednak wbrew wszelkim okolicznościom Bóg dokonał cudu.

Pokój, który przewyższa Covid-19

Obecnie alarmowani jesteśmy pesymistycznymi wieściami ze świata i kraju a słupki zachorowalności na Covid-19 rosną. Kiedy izolacja się przedłuża, gdy luksusem jest wyjście do sklepu, a marzeniem wypicie kawy z przyjaciółmi i spacer po lesie, słowa apostoła Pawła są szczególnie cenne i prawdziwe:

Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu. A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie.” (List do Filipan 4:6-7)

Apostoł daje kilka wspaniałych i skutecznych rad, które działają ‘w pakiecie’. Po pierwsze, mamy nie troszczyć się o nic, po drugie, powierzyć prośby Bogu, a po trzecie, robić to z dziękczynieniem. I, co niezwykle ważne, jest to zalecenie powiązane ze wspaniałą obietnicą: Pokój Boży ponad wszelki rozum będzie chronił naszych serc i myśli przez Pana Jezusa.

Kiedy powierzamy troski Bogu, w naszym sercu zamiast bólu, żalu, pretensji, użalania nad sobą panuje pokój Boży. Nawet wtedy, gdy wszystko wokół się wali. Bo świat stanął na głowie, ale Bóg nie.