Wielu ludzi uważa, że nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje z nimi i wokół nich. Przy takim nastawieniu w automatyczny sposób przyjmują postawę ofiary, użalania się nad sobą i unikania wszelkiej odpowiedzialności za swój stan oraz za wszystko, za co tak naprawdę są odpowiedzialni.
W Psalmie 115 zapisano, że Pan Bóg, który stworzył niebiosa i ziemię, pozostawił niebiosa w swojej sferze wpływu, zaś ziemię dał synom ludzkim, czyli oddał ją pod wpływ i panowanie człowieka (zob. Psalm 115:16). Zatem stan ziemi i tego, co się dzieje na ziemi, jest rezultatem wpływu człowieka. Niestety niewielu ludzi się nad tym zastanawia. I nie tylko nad tym, że mamy wpływać na to, co się wokół nas dzieje, ale i nad tym, jaki ten wpływ ma być.
Świadomi własnego wpływu
Bóg nie zmienia zdania: poddał ziemię nam, ludziom. Jego pragnieniem jest, abyśmy byli ludźmi dobrego wpływu, czyli wpływu inspirowanego tym, co jest w Niebie. By tak jak w Niebie działo się na ziemi. Od tego zaczyna się modlitwa, której nauczył nas Pan Jezus: Bądź wola Twoja, jak w Niebie, tak i na ziemi (Ew. Mat. 6:10). Niestety często ludzie są nieświadomi swojego wpływu. Zwłaszcza destruktywnego wpływu na wszystko, co dzieje się wokół nich; wpływu na to, jaką atmosferę kształtują swoją postawą. Słowo Boże naucza, że każdy z nas wydaje „wonność”, czyli wydziela aromat kształtujący atmosferę panującą wokół nas (zob. 2 List do Kor. 2:15). W rezultacie tej atmosfery inni albo będą chętnie przebywać w naszym towarzystwie, wręcz szukając kontaktu z nami, albo będą nas unikać. Jeśli są tzw. osobowościami toksycznymi, sprawiają, że inni się od nich odsuwają. To z kolei utwierdza ich w poczuciu krzywdy i świadomym lub nieświadomym dokonywaniu dalszej destrukcji.
Wpływ na samych siebie
Warto przypomnieć sobie, że nie inaczej ma się sprawa z wpływem na siebie samych. To, na czym się koncentrujemy, na czym skupiamy uwagę, czym jesteśmy sami pochłonięci w myślach, ma duży wpływ na nasze samopoczucie. Mózg człowieka do sprawnego funkcjonowania potrzebuje trzech rzeczy: tlenu, glukozy i bliskich więzi. A zatem nawet nie wystarczy tylko biochemiczne zaspokojenie potrzeb mózgu jako narządu poprzez dostarczenie tlenu i glukozy. Mózg potrzebuje również hormonów, które są wytwarzane w organizmie pod wpływem relacji, które dostarczają dobrej energii.
Dobre dotlenienie organizmu, odpowiedni poziom glukozy we krwi oraz bliskie i serdeczne więzi międzyludzkie kształtują nasze dobre samopoczucie. Zatem i to, jacy jesteśmy wobec siebie samych, jak odnosimy się do innych, ma wpływ na ich i nasze samopoczucie. Ani na moment nie powinniśmy więc zapomnieć, że jesteśmy osobami wpływu. Bez względu na to, czy jesteśmy tego świadomi czy też nie. To, na czym się koncentrujemy w swoich myślach, określa atmosferę, jaką kształtujemy wokół siebie. Każdy człowiek tworzy atmosferę na miarę tego, na czym sam się koncentruje, co go wypełnia i co z niego wypływa.
Poprzez to, jacy jesteśmy, określamy też rodzaj wpływu, jaki wywieramy: może to być wpływ destruktywny – poprzez izolację, nadmierne skoncentrowanie się na sobie, konfliktowość – lub wpływ konstruktywny – poprzez otwartość na innych i pragnienie budowania bliskich więzi.
To, na czym się koncentrujemy w swoich myślach, określa atmosferę, jaką kształtujemy wokół siebie
Wyposażeni, by tworzyć rzeczywistość
Nie możemy jednak zapomnieć, że istota ludzka to nie tylko ciało i jego fizjologia. To nawet nie tylko sama dusza, czyli sposób myślenia, odczuwania, reagowania na otoczenie. To przede wszystkim duch, który jest najgłębszą i najistotniejsza cząstką człowieka. Jesteśmy istotami duchowymi i poruszamy się w duchowej rzeczywistości. Zamierzeniem Stwórcy było, byśmy byli ludźmi Jego wpływu. Po to Bóg tchnął w nas swoje tchnienie życia (zob. Ks. Rodz. 2:7). Dał nam ducha, abyśmy mogli być w duchowej więzi z Nim. W swoim Słowie zachęca nas, byśmy trwali z Nim w społeczności. Pan Jezus podkreśla, że bez trwania w Nim i Jego Słowie trudno oczekiwać, że będziemy ludźmi Jego (czyli dobrego) wpływu.
Obszar naszego oddziaływania
Wszystko to prowadzi nas do najważniejszego aspektu naszego życia. Bóg ma jedną, jasno określoną metodę na kształtowanie jakości życia na ziemi: poprzez ludzi, których umieścił na planecie Ziemia. Każdego z nas Bóg powołał i ukształtował do tego, byśmy wpływali na otaczającą nas rzeczywistość i dobrze zarządzali tym wszystkim, co znajduje się w sferze naszego oddziaływania. Jako ludzie wpływu otrzymaliśmy możliwość dokonywania wyborów. I każda decyzja, każdy wybór określają rodzaj i charakter wywieranego przez nas wpływu.
Mamy wpływ nie tylko na przedmioty, tworząc coś lub niszcząc. Chociaż w tym aspekcie dla Boga bardzo ważne jest, czy idziemy Jego śladem jako wspaniałego Twórcy czy śladem niszczyciela, który wprowadza destrukcję. Słowo Boże mówi np. o tym, że zły pracownik jest przyjacielem szkodnika, który niszczy i pożera plony (zob. Przyp. Sal. 18:9).
Narzędzia dobrego wpływu
Jednak to, co dla Boga jest najważniejsze, to rodzaj wpływu wywieranego na innych ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze – począwszy od najbliższej rodziny, a skończywszy na narodzie czy nawet narodach. Możemy przysparzać innym ludziom szczęścia, dobrobytu, zaopatrzenia lub doprowadzać ich do rozpaczy, łez, zniszczenia, a nawet śmierci. Dotyczy to każdego z nas. Poprzez wzmacnianie tego, co dobre w drugiej osobie (docenianie, wdzięczność i zachęcanie), stajemy się osobami dobrego wpływu, oddziałujemy na pozytywny rozwój drugiego człowieka. Natomiast pozornie życzliwe korygowanie błędów czy konfrontowanie negatywnych postaw bez dostrzegania i docenienia tego, co dobre, może się także okazać działaniem destruktywnym. Dotyczy to zarówno oddziaływania rodziców w procesie wychowywania dzieci, jak i wpływu wszystkich przełożonych na podległych im ludzi.
Poprzez to, jacy jesteśmy, określamy też rodzaj wpływu, jaki wywieramy
Wielka waga uśmiechu
Posłużę się przykładem codziennego wpływu, jaki możemy wywierać przez pozornie błahy czynnik: pogodny lub posępny wyraz naszej twarzy. Sam na to zwracam uwagę, szczególnie kiedy w czasie wykładów staję przed grupą ludzi. To, co obserwuję jako pierwsze i wiem, jak wielki ma wpływ na mówcę, to wyraz twarzy słuchacza: obserwuję różne, nie zawsze do końca świadome wyrazy twarzy. Mogą być one albo zachęcające, albo obojętne, a nawet wrogie. Bywa i tak, że słuchacz jest nastawiony pozytywnie, ale jego wyraz twarzy tego nie ujawnia.
Sam pracuję nad tym, abym moja skupiona uwaga nie wyzwalała na mojej twarzy surowego wyrazu, który również czasami był mylnie odczytywany jako dezaprobata lub niechęć. A zatem zmianę naszego oddziaływania rozpocznijmy od kontrolowania tego prostego narzędzia wpływu. Nasz pogodny wyraz twarzy komunikuje życzliwość i otwartość. I tego można się nauczyć. Będąc liderem dużej, dynamicznej wspólnoty chrześcijańskiej, często muszę przypominać sobie i osobom stającym z przodu, na scenie, przed zgromadzonymi słuchaczami o uśmiechu i pogodnym wyrazie twarzy. Ale nie inaczej ma się to z odbiorcami przekazu: brak uśmiechu lub posępny wyraz twarzy jest ogromnie deprymujący i zniechęcający dla mówcy. Zachęcam szczególnie początkujących mówców, by na samym wstępie wykładu zlokalizowali kilku uśmiechniętych odbiorców i skupiali się na nich, a nie deprymowały się wrogo nastawionymi ponurakami.
Ożywieni Duchem Radości
Podobnie jest w innych dziedzinach życia codziennego. Jesteśmy narodem ciągnącym za sobą trudną i bolesną historię. Wolimy też bardziej celebrować cierpienie i ból niż sukcesy i radość. Łatwiej jest nam okazywać współczucie w smutku niż radość z sukcesów innych ludzi. Eksplozji radości częściej można doświadczyć na stadionie niż w kościele. I to się powinno zmienić. Jako ludzie wierzący, umiłowani przez Boga, odkupieni, zbawieni i powołani do tego, by być ludźmi wpływu samego Chrystusa (zob. 2 List do Kor. 5:20), wierzymy, że w Chrystusie mamy zagwarantowane wszystko, co jest potrzebne do życia i pobożności (2 Piotra 1:3). Duch Boży, który mieszka w nas, jest Duchem Radości. Dlatego na samą myśl o tym powinno nam się robić pogodnie – bez trudu możemy dać temu wyraz w pogodnym spojrzeniu. Apostoł Paweł zachęca nas, abyśmy koncentrowali się bardziej na duchowej rzeczywistości niż tej fizycznej wokół nas (zob. List do Kol. 3:2). Wówczas łatwiej staniemy się ludźmi dobrego wpływu.
Kształtowanie atmosfery wokół siebie
Wszyscy jesteśmy ludźmi wpływu i wszyscy kształtujemy wokół siebie atmosferę: radości, pociechy i zachęty lub zniechęcenia, narzekania i destrukcji. Wprowadzamy do tej atmosfery przede wszystkim elementy duchowej rzeczywistości, która przepełnia nasze wnętrze.
Zacznijmy od przemyśleń na temat naszego osobistego duchowego dziedzictwa: Kto króluje w naszym wnętrzu? Czy rzeczywiście naszym udziałem jest Obecność Jezusa Chrystusa w nas? Zacznijmy stawiać pierwsze kroki w nowym duchowym dziedzictwie synów i córek Boga. Pozwólmy Duchowi Świętemu, Duchowi Radości przekształcać wyraz naszej twarzy, wprowadzać odruch szczerego uśmiechu w kontakcie wzrokowym z drugą osobą. Szybko zauważymy, że zniknie dzielący nas dystans. Wzajemna otwartość będzie dla wszystkich błogosławieństwem.
Otwarci i radośni w relacjach
To, co psychologia nazywa dzisiaj „pozytywnym wzmocnieniem”, Pan Bóg zalecił tysiące lat wcześniej, zachęcając do wypowiadania „słów błogosławieństwa”. To wszystko razem stanie się narzędziem cudownego wpływu na otaczającą nas atmosferę, a w nas uwolni jeszcze większy przepływ radości Ducha Świętego.
Jesteśmy powołani do bliskiej, osobistej więzi z Bogiem i z innymi ludźmi. Izolacja nie jest Bożą koncepcją. W izolacji człowiek staje się łatwym łupem dla przeciwnika Boga. Zacznijmy zatem budować relacje za pomocą prostych, praktycznych gestów: od pogodnego wyrazu twarzy, uśmiechu, kontaktu wzrokowego, poprzez słowa zachęty, aż do głębokiego, szczerego budowania mocnych więzi. Kształtujmy atmosferę w coraz szerszych granicach oddziaływania. I pamiętajmy, że nasz mózg, aby jak najdłużej zachować sprawność trzeźwego myślenia, potrzebuje trzech składników: tlenu, glukozy i bliskich więzi – z Bogiem i z ludźmi.