Tej wiosny święta Paschy spędziłam z rodziną przyjaciół, w kibucu. Nie były to moje pierwsze odwiedziny w kibucu, jednak po raz pierwszy mogłam zatrzymać się w jednym z nich, zamieszkać u osób, które żyją w nim na co dzień, i poznać od środka, jak wygląda życie w takiej społeczności.
Kibuce to wspólnoty gospodarcze, które odegrały bardzo istotną rolę w tworzeniu się państwa Izrael. Już na początku XX w. Żydzi uczyli się w nich uprawy rolnej i formowania nowego społeczeństwa, kiedy nigdzie na świecie nie było dla nich miejsca. Mieszkańcy kibucu jeszcze do niedawna nie mieli własnego majątku, posiadali równe prawa i obowiązki, istniała wspólnota dzieci i całkowita równość kobiet i mężczyzn. Życie w kibucu przypominało zasady utopijnego komunizmu (choć nie odwoływano się do ideologii komunistycznej).
Dzisiaj kibuce są w większości sprywatyzowane. Z jednej strony ich mieszkańcy wykonują obecnie różne zawody i otrzymują za swą pracę wynagrodzenie, powrócili do tradycyjnego modelu rodziny, posiadają własne gospodarstwa i prowadzą własne interesy. Z drugiej strony atmosfera wspólnoty pozostała.
W kibucu wszystkie rodziny (a może być ich kilkaset) znają się między sobą i wiedzą o sobie bardzo dużo. Osobom z zewnątrz trudno przyłączyć się do takiego środowiska, jeśli nie mają powiązań rodzinnych w danym miejscu. Podobnie jak małe wioski, każdy kibuc ma własne przedszkola i szkoły, kilka sklepików, czasem nawet z własną produkcją ubrań. Są też zagrody baranków czy krów, a wokoło liczne pola uprawne.
W kibucu moich przyjaciół powstały nawet winiarnia, dom opieki dla dzieci niepełnosprawnych oraz małe zoo. Wiele zwierząt nie ma osobnych klatek, więc po ścieżkach obok bociana i pawia spaceruje osiołek, kozice górskie i małe kaczątka. W samym środku kibucu mieści się budynek administracyjny, w którym znajdują się stołówka, świetlica, a nawet kino, mogące służyć jako teatr. W ostatnich latach w pobliżu wybudowano także basen, korty tenisowe i boisko.
Gdy chodziłyśmy z koleżanką ścieżkami otwartych ogrodów, pomiędzy małymi blokami mieszkalnymi, byłam pod wrażeniem bujnej roślinności dookoła oraz spokoju, jaki wiąże się z bliskością natury i oddaleniem od dużych miast. Mały rozmiar mieszkań wręcz zmusza, żeby spędzać większość dnia na świeżym powietrzu. Mimo to w tym pozornym raju czegoś bardzo brakowało.
W kibucu nie było synagogi. Zabrakło miejsca dla Boga. Większość kibuców już od samego założenia była ostentacyjnie ateistyczna. W niektórych chwalono się, że „są niczym zakon bez Boga”. Tylko niektóre celebrowały biblijne święta, a szabat stał się wyłącznie dniem odpoczynku od pracy, bez przeznaczania czasu na modlitwę.
Pomimo wszystkich zalet i piękna kibuców nowe pokolenia Izraelczyków nie chcą w nich mieszkać. Zdrowe odżywianie oraz bliskość natury są dzisiaj modne, a jednak kibuc nie wrócił do łask. Do historii odszedł również feministyczny model równouprawnienia, w którym kobiety i mężczyźni próbowali zatuszować różnice między sobą. Konformizm zastąpiono świadomością, że każdy człowiek został stworzony wyjątkowym.
Idylliczne życie bez Boga nie zdało egzaminu, również w żydowskim kibucu. Wystarczył okres jednego pokolenia, by idea ludzkiej wersji „rajskiego ogrodu”, bez obecności Boga, rozpadła się. Nie ma życia bez Boga – to głęboka prawda, o której być może musimy sobie czasem przypomnieć, by potem móc przypominać innym. A także by błogosławić tą świadomością cały Izrael.